sobota, 28 grudnia 2013

Dwa lata od masakry w Uludere

28 grudnia 2011 w nocy tureckie siły powietrzne zbombardowały grupę przemytników zabijając 34 osoby w tym kilkoro dzieci (10-11 lat).

Według oficjalnej wersji był to wypadek, bo celem mieli być partyzanci PKK. Władze poniekąd oskarżały zabitych o bombardowanie, bo przecież nie musieli nielegalnie przekraczać granicy. Warto zaznaczyć, że nie byli to przemytnicy broni czy narkotyków - przerzucali przez granicę cukier i ropę. Oba produkty są drogie w Turcji (benzyna i ropa w Turcji należą do najdroższych na świecie), więc najzwyczajniej przerzucali rzeczy, które łatwo można spieniężyć lub wykorzystać do ogrzewania domów zimą. 

Winnych nie ma do tej pory. Śledzwa (rzetelnego) też nie. Są tylko rodziny i tysiące wściekłych ludzi regularnie się zbierających i regularnie atakowanych przez policję. 

Żołnierze izraelscy atakujący Mavi Marmara to przestępcy. Tureckie Siły Zbrojne bombardujące nastoletnich cywili po prostu popełniają błędy. 

Krótki dokument nt. masakry. Występuje też jeden z ocalałych. Ostrzegam – jest kilka bardzo drastycznych ujęć spalonych zwłok. https://www.youtube.com/watch?v=kNbV6GGa4kI#t=284

piątek, 20 grudnia 2013

Powrót do życia


Nie mając jeszcze pomysłu jak opisać bieżącą aferę korupcyjną, która jest kolejną odsłoną sygnalizowanego już wcześniej rozejścia się między ruchem Fetulaha Gulena a AKP, wrócę do wydarzeń z grudnia 2000 roku…

Od połowy lat 90-tych trwał dość silny ruch oporu wobec więzień typu „F”. Są to pojedyncze cele, w których zamknięci są głównie więźniowie polityczni. Kontakt z innymi więźniami ograniczony jest do minimum, a w wielu przypadkach całkowicie zabroniony. Prawo do wizyty przysługuje dwa razy w miesiącu, podobnie rozmowa telefoniczna. Teoretycznie w wyniku akcji protestacyjnych i głodówek, o których więcej za chwilę, więźniowie mają prawo spędzić kilka godzin tygodniowo w większej grupie, ale jest to raczej przywilej niż prawo, więc często spędzają miesiące w zupełnej izolacji. Jeżeli chodzi o sanitarno-lokalowe warunki, to nawet Europejski Komitet Przeciwdziałania Torturom wyraził się pochlebnie o tych więzieniach. Izolacja natomiast, zdaniem wielu organizacji monitorujących przestrzeganie praw człowieka m.in. Amnesty International czy Human Rights Watch, jest formą nieludzkiego traktowania.

Pierwsze akcje protestacyjne i strajki głodowe zaczęły się w połowie lat 90-tych. W 1996 roku 12 więźniów zmarło na skutek strajku głodowego – protestowali przeciwko przeniesieniu z cel zbiorowych do nowo otwartych cel typu „F”. Podobnie, 20 października 2000 roku 865 więźniów podjęło strajk głodowy zapowiadając, że są gotowi na śmierć głodową. Byli to więźniowie polityczni, lewacy. Domagali się przede wszystkim zlikwidowania więzień typu „F”, ale także pomocy lekarskiej i finansowej dla osób z nieodwracalnymi stratami na zdrowiu w wyniku strajków głodowych w 1996, odwołania ministrów i oficerów odpowiedzialnych za wcześniejsze akcje pacyfikacyjne w więzieniach, w wyniku których kilkadziesiąt osób straciło życie lub zdrowie.

19 grudnia 2000r. w nocy wojsko i żandarmeria wkroczyły do 20 więzień w ramach akcji pacyfikacyjnej pod kryptonimem „Powrót do życia”. W wyniku ataków, w których użyto miotaczy ognia, granatów, ostrej amunicji i bardzo dużej ilości gazu, zginęło 30 więźniów. W wielu więzieniach wybuchły pożary. W Bayrampaşa kobietom uciekającym od ognia podawano koce nasączone fosforem. Mnóstwo osób odniosło ciężkie obrażenia.

Władze i media podawały, że więźniowie stawiali opór i mieli nawet strzelać z karabinów maszynowych, które rzekomo pochowane w celach. Mieli też podpalać własne cele, w których byli zamknięci.

20 grudnia przetransportowano do więzień typu „F” 490 osób. Oczywiście nie obeszło się bez tortur, w tym gwałtów zarówno na kobietach i mężczyznach. Kilkunastu więźniów złożyło skargi do prokuratury. 3 stycznia 2001 ministerstwo sprawiedliwości otwarcie podało liczby więźniów, którzy zaczęli kolejny protest: w 41 więzieniach 1118 osób było na strajku głodowym, lub śmiertelnym. Do końca kwietnia 2001 23 osoby zmarły na skutek śmierci głodowej, z czego 4 osoby na wolności.

Postępowanie prokuratorskie wobec nadużywających przemocy żołnierzy trwa. 13 lat. I nie zbliża się ku końcowi.

Więzienia typu „F” mają się dobrze i są w większości zamieszkane przez więźniów politycznych. Wprawdzie powinni tam też trafiać najgroźniejsi przestępcy, jednak trafiają tam głównie działacze lewicowi oskarżeni o członkostwo w organizacji terrorystycznej.

Operacja „Powrót do życia” była niemalże transmitowana na żywo, nie przebiła się jednak to szerszej świadomości społecznej. O faktycznym podłożu strajków wiedzą nieliczni, którzy mają w zwyczaju czytać nie mainstreamowi media. Pozostali nadal wierzą, że więźniowie jakimś cudem atakowali żołnierzy ostrzałem z karabinów maszynowych.

Co więcej, operacja jest też kolejnym przykładem absolutnej bezkarności państwa wobec obywateli, którzy nie mieszczą się w ramach uznawalnej wspólnoty. Państwo toczy otwartą wojnę z organizacjami lewicowymi i nie szczędzi ani środków ani wysiłków. Po raz kolejny widać, że wymiar sprawiedliwości służy tylko „zatwierdzonym” grupom społecznym o niekontrowersyjnych poglądach politycznych.


Wczoraj natomiast policja zaatakowała grupkę osób, które chciały oświadczeniem prasowym upamiętnić wydarzenia z 2000 roku.



Szczegółowe info nt. operacji znajduje się w raporcie HYD (Helsinki Yurttaşlar Derneği) http://www.hyd.org.tr/?pid=304#

Dobrą ilustracją tematu są też filmy: „Simurg” i „F-tipi”. Simurg opowiada historię kilku więźniów, którzy przeżyli strajki głodowe lat 90-tych i teraz borykają się z poważnymi problemami zdrowotnymi. Z kolei „F-tipi” pokazuje losy kilku osób odizolowanych w jednoosobowych celach.

czwartek, 12 grudnia 2013

Yüksekova: postscriptum



Policja zaatakowała kilka tysięcy ludzi zgromadzonych  na pogrzeb zmarłych Mehmet Reşita İşbilir i Veysela İşbilir. Ranny w głowę Bemal Tokçu zmarł wczoraj w szpitalu. Oczywiście to też terrorysta. 

Są też wyniki sekcji zwłok: w ciele Reşita znaleziono 6 kul a u Veysela 2. Czyli nie był to "wypadek", bo 6 kul nie trafia kogoś ot tak, po prostu. Zresztą władze nawet nie tłumaczą tego jako "wypadek". Zginęli terroryści, więc nie ma potrzeby dalszych wyjaśnień. 

Przez kilka dni w kilkunastu miastach trwały protesty, bo jak zwykle w takiej sytuacji nie ma dochodzenia i prokuratura nawet nie próbuje szukać odpowiedzialnych za śmierć demonstrantów. 

W Karsie aresztowano 11 studentów, których część została oskarżona o "propagandę w imieniu organizacji" a część o "członkostwo w organizacji" oczywiście terrorystycznej. A protestowali przeciwko akcji policji w Yüksekovej.

A porwani żołnierze zostali oddani cali i zdrowi w ręce BDP.

niedziela, 8 grudnia 2013

Martwi? to znaczy, że nie byli niewinni

Istnieje zasadnicza różnica między tym, jak policja rozprawia się z Białymi Turkami (z zachodniej Turcji, wykształceni, etnicznie tureccy, sunnici itd.), czy w ogóle z demonstrantami na zachodzie lub w etnicznie tureckich i sunnickich dzielnicach, a tym co wyprawiają w Północnym Kurdystanie i kurdyjsko-alewickich dzielnicach większych miast. Przykładem niech będą wydarzenia z Yüksekovej w prowincji Hakkari, gdzie 6 grudnia policja zastrzeliła dwóch uczestników oświadczenia prasowego. W kilka godzin dwóch mężczyzn zginęło od kul policji, która chciała potem zarekwirować (a dosłowniej wywlec) ciała ze szpitala żeby nie dopuścić do sekcji zwłok.

Wszystko zaczęło się koło południa 6 grudnia, gdy grupa ok. 150-200 osób zebrała się w sprawie zbezczeszczenia cmentarza partyzantów PKK. Wkrótce po oświadczeniu prasowym grupa została zaatakowana gazem, wodą i plastikowymi kulami przez policję. W odpowiedzi demonstranci tradycyjnie rzucali kamieniami, sztucznymi ogniami i ponoć koktajlami Mołotowa. Po wieczornym ezanie doszło do eskalacji i do akcji weszły grupy specjalne policji (özel harekât timleri). Wtedy też zginęli Mehmet Reşit İşbilir i Veysel İşbilir. Ogólnotureckie media od razu okrzyknęły zastrzelonych mężczyzn członkami PKK. Oczywiście na zasadzie, że każdy demonstrujący Kurd musi być terrorystą. Ci mężczyźni, niestety dla policji i mediów, nie wpisują się w tą narrację. Co więcej firma Reşita miała udział w budowie posterunku na trasie Esendere-İran oraz bramy wjazdowej Departamentu Bespieczeństwa w Yüsekovej. Kijem w oczy mediów niech będzie też to, że w odróżnieniu od stereotypowych Kurdów[1] Reşit płacił podatki, bo jego firma była zarejestrowana – dlatego też mógł mieć udział w tak ważnych poniekąd budowach. Czy członek partyzantki zarabiałby pieniądze na budowie posterunków znienawidzonej policji? Rozwiązanie tej logicznej zagadki zostawię kreatywnym mediom tureckim. 

Z kolei Veysel pracował w warsztacie samochodowym. Byli to więc znani członkowie lokalnej społeczności. Nagle, gdy zginęli od policyjnych kul, stali się terrorystami. 

Według policyjnej wersji Reşit i Veysel zginęli w wyniku starcia z policją. Zdjęcia zwłok mają temu przeczyć. Nie tyle zresztą przeczą policyjnej wersji, co wskazują na duże prawdopodobieństwo egzekucji. Reşit był postrzelony m.in., na wysokości serca, z kolei jedna z kul, która trafiła Veysela, przebiła się z ramienia w szyję. 

Na tym dramat się nie kończy. W szpitalu, w którym stwierdzono zgony, zebrała się rodzina i grupa demonstrantów. Zostali zaatakowani przez policję, która nie tylko rzucała gaz w okolicy szpitala, ale także wtargnęła do szpitala, gdzie również użyli gazu. Oczywiście nie zwracając uwagi na fakt, że w szpitalu oprócz rzeczonych zwłok i demonstrantów znajdowało się mnóstwo pacjentów. Celem policyjnego nalotu na szpital było przejęcie zwłok –najprawdopodobniej żeby nie dopuścić do sekcji zwłok. Zgromadzeni z rodziny zabitych oraz obecni demonstranci próbowali powstrzymać mundurowych, którzy odpowiedzieli jeszcze większą przemocą tj. gazem i strzelając plastikowymi dla odmiany kulami. W końcu udało się zabezpieczyć ciała w kostnicy, skąd po interwencji burmistrza Ercana Bory i przedstawicieli BDP zwłoki przewieziono do szpitala w Wan. Policja nie pozwoliła jednak zgromadzonym na opuszczenie szpitala: do samego szpitala wrzuciła granaty gazowe, podobnie na zewnątrz, gdzie także strzelała w powietrze. 

Według oficjalnego oświadczenia biura gubernatora prowincji Hakkari, demonstranci zaatakowali i poważnie uszkodzili opancerzone samochody policyjne, TOMA, na skutek ostrzału z broni palnej. Naoczni świadkowie i wiele nagrań, które widziałam temu przeczą. 

Nie muszę chyba pisać, że w sobotę kolumna pogrzebowa też została zaatakowana i że w szpitalach są ranni. W tym kolejna osoba z urazem głowy spowodowanych ładunkiem gazowym. 

W wielu miastach trwały dziś protesty. M.in. w Hakkâri, Muş, Iğdır, Varto, Erciş, Başkale, Şemdinli, Çukurca, Bulanık, Silop i oczywiście największe w Diyarbakirze. Tam, do zgromadzonych przemawiała Gültan Kışanak, współprzewodnicząca BDP[2], która domagała się ukarania winnych śmierci Reşita i Veysela. Przypomniała też, że w czasie 11stu lat rządów AKP zginęło 150 demonstrantów. 

Policja zgodnie ze swoją tradycją zaatakowała zgromadzonych. 

Fakt, że w ciągu jednego popołudnia policja zamordowała dwóch demonstrantów świadczy o niewyobrażalnej dysproporcji w użyciu siły między wschodem a zachodem kraju. Turecki Kurdystan traktowany jest jak ziemie okupowane a każdy Kurd uważany jest za potencjalnego terrorystę. Takiemu spojrzeniu służy cały system edukacyjny i obowiązkowa służba wojskowa dla mężczyzn, którzy przechodzą tam ostateczne nacjonalistyczne pranie mózgu. Taka indoktrynacja od dekad pomagała usprawiedliwiać brutalne postępowanie policji i wojska wobec ludności cywilnej Kurdystanu.[3] Dlatego też takim szokiem były pacyfikacje Gezi, bo wielu protestujących nie zdawało sobie sprawy jak wygląda prawdziwa naga siła państwa. Dla Kurdów z kolei to chleb powszedni. 

Tymczasem minister spraw wewnętrznych Muammer Güler wypowiedział się w sprawie piątkowych wydarzeń w Yüksekovej… Jego zdaniem to wszystko było prowokacją. Wrogów wewnętrznych i zewnętrznych. Sprawę trzeba natychmiast zbadać. Podkreślił też, że policja nigdy nie skrzywdziła niewinnych obywateli (czyt. skoro są martwi, to są czemuś winni) i co więcej nigdy nie zakłóciła pokojowych i demokratycznych zgromadzeń. A w szpitalu to tłum miał linczować policję. Nie wyjaśnił w swej mądrości co policja robiła w szpitalu. A cała ta prowokacja miała na celu sabotaż nadchodzących wyborów lokalnych. AKP od kilku dni ruszyło bowiem z kampanią wyborczą, więc do wiosennych wyborów będziemy słuchać tej samej historyjki o wrogach sabotujących AKP, która odnosi oszałamiające sukcesy, ale jest niedoceniana. 

To nie koniec wieści z Kurdystanu. Wieczorem grupa PKK porwała 4 żołnierzy armii tureckiej. Na poszukiwania wyruszyły specjalne oddziały żandarmerii. 








[1] Stereotyp Kurda w oczach Białego Turka: zacofany, biedny, nienawistny, okradający państwo tureckie, nie płacący podatków, kradnący prąd itd. no i domagający się jakiś praw, które przecież i tak już ma. 


[2] BDP zachowuje parytet płciowy na najwyższych stanowiskach w partii. Partnerem Gültan Kışanak jest Selahattin Demirtaş. 


[3] Przełomowe i otwierające wielu ludziom oczy było orzeczenie Trybunału Praw Człowieka w Strassburgu w sprawie akcji palenia wsi przez wojsko w latach 90-tych. Por. http://hudoc.echr.coe.int/sites/eng/Pages/search.aspx#{"languageisocode":["ENG"],"documentcollectionid2":["JUDGMENTS"],"itemid":["001-128036"]}

środa, 4 grudnia 2013

Sądowo-policyjna szopka bożonarodzeniowa

Departament Policji w Sivas, a dokładniej Wydział do walki z terroryzmem, wystawił sztukę teatralną. Sztukę napisał i wyreżyserował policjant Gökhan Özder a na scenie wystąpiło 15 oficerów.

Wśród widowni obecni byli burmistrz, prokurator, naczelnik policji i wielu innych urzędników i policjantów. Wprawdzie premiera odbyła się już jakiś czas temu, ale dopiero wczoraj sztukę wystawiono w centrum miasta w obecności tak zacnych i gromadnie przybyłych gości. 

Według reżysera przedstawienie miało charakter edukacyjny; chodziło mu o pokazanie pułapek, jakie czekają na młodych ludzi tj. terroryzmu, jak również pokazać czym są braterstwo i przyjaźń. W związku z tym demonstranci z Gezi zostali przedstawieni jako niewinni młodzieńcy, którzy zostali poddani praniu mózgu i działali na zlecenie zagranicznych agentów. W roli pozytywnych charakterów występują policjanci, a obywatele to ci źli. Oczywiście jedynymi, którzy odwołują się do przemocy są demonstranci, bo policjanci na scenie z pokorą przyjmują deszcz kamieni. 

Ten deszcz kamieni wbrew pozorom jest bardzo ważny, krytyczny wręcz, bo to te kamienie zabijają demonstrantów w grotesce sądowej w wydaniu Ahmeta Şahbaza. 

Ahmet Şahbaz to tajny oskarżony w sprawie śmierci Ethem Sarısülüka w czasie czerwcowych demonstracji w Ankarze. Dlaczego tajny? Na poprzednią rozprawę przyszedł w peruce i sztucznych wąsach, a w tym tygodniu, udzielał odpowiedzi za pomocą kamery, będąc w innym mieście. Innymi słowy rozprawa przypominała bardziej tele-konferencję niż przewód sądowy. 

Co więcej, w dokumentacji sprawy nie istnieje jego zdjęcie. Adwokaci rodziny Ethema bezskutecznie domagają się zdjęcia, by móc potwierdzić tożsamość jegomościa, który zasiada przed kamerą setki kilometrów od miejsca rozprawy. Jego nieobecność uniemożliwia również potwierdzenie autentyczności jego podpisu, który widnieje na dokumentach przedstawianych przez adwokatów rodziny jako dowód przeciw Şahbazowi. Podpis w przekazie kamery jest nieczytelny w związku z czym pozwany nie może potwierdzić czy należy do niego. Wygodnie. 

Akt oskarżenia z kolei jest uderzająco podobny do linii obrony Şahbaza. Dużo tam o kamieniach, które na niego miały spadać i miały stanowić zagrożenie dla jego życia (dodam, że był w tym czasie w pełnym bojowym rynsztunku czyli w hełmie, opancerzonej kamizelce, ochraniaczach na nogi i ręce. Tym samym chyba tylko meteoryt mógłby na niego spaść żeby w takiej zbroi zrobić mu krzywdę.) 

Zeznania, które odczytywał brzmiały jak łzawa telenowela o ciężkim życiu policjanta. Wyłania się z jego słów dramatyczna walka o życie swoje i innych policjantów. Nasz umęczony atakowany protagonista potyka się o krawężnik, przewraca się, demonstranci nacierają na niego, on przerażony, że go zlinczują sięga broni i strzela. Chce dać sobie szansę na ucieczkę. Jest to pozytywny bohater, więc strzela w powietrze, jednocześnie ciągle spada na niego deszcz kamieni, jest ranny. Gdy już oddał trzy strzału udało mu się uciec i natychmiast został odwieziony do szpitala, gdzie spędza kilka godzin i dostaje 16sto dniowe zwolnienie lekarskie. Wszystko to było w obronie własnej. Oczywiście nasz dzielny policjant ma też opinię w sprawie prawdziwych morderców Ethema – są nimi demonstranci rzucający kamienie. 

Mimo protestów, Şahbaz przeczytał swoje zeznania i nie zgadza się normalne wyjaśnienia. Czyta tylko to, co ma na kartce. 

Na pytanie o zameldowanie pozwany przyznał, że nie ma stałego adresu, ale najwidoczniej nie stanowi to problemu dla sądu. Przecież nie ucieknie, bo po co? Raczej nikt go i tak nie skaże. 

Tymczasem w czasie rozprawy prokurator i oddelegowany obserwator z innego sądu....zasnęli…kilkakrotnie. 

Nie dziwię im się, bo któż by nie spał na sztuce, której zakończenie jest mu znane? 

środa, 20 listopada 2013

Dobry Kurd, zły Kurd



W ubiegły weekend 16-17 listopada R.T.E. w asyście ministra spraw zagranicznych i bodajże finansów spotkał się w Amedzie (tur. Diyarbekir) z Masoudem Barzanim, prezydentem autonomicznego rządu kurdyjskiego w północnym Iraku, liderem Demokratycznej Partii Kurdystanu (KDP). 

Spotkanie okraszone było występem Şivan Perwera, który na zaproszenie premiera wrócił po ponad 30 latach wygnania w Niemczech. Został zmuszony do wyjazdu w 1976 roku ponieważ uparcie tworzył muzykę po kurdyjsku. Nie jest to oczywiście jedyny ani też ostatni artysta, który spędził większość życia na wygnaniu. Partnerem na scenie był İbrahim Tatlises, król arabesek. Osobiście nie przepadam za jego muzyką – nostalgiczne pianie do księżyca, ale o gustach się nie dyskutuje. Chodzą też pogłoski o handlu bronią i farmach opium, które mają być w jego posiadaniu, ale nigdy nie postawiono mu zarzutów. Kilka lat temu został postrzelony w głowę podczas zamachu na jego życie. Coś musi być więc na rzeczy, bo zwykłego piosenkarza raczej nikt nie próbowałby rozstrzelać. 

Złośliwi, do których należę, uważają to spotkanie walką o głosy w nadchodzących wiosną wyborach lokalnych. Na spotkaniu nie byli obecni przedstawiciele BDP (Partii Pokoju i Demokracji), natomiast w dużej liczbie obecni byli członkowie i politycy AKP. 

Proces pokojowy z Kurdami z północnego Kurdystanu ugrzązł, bo pomimo wielu obietnic niewiele się zmieniło w podejściu Ankary do Kurdów i regionu. Nie ma np. żadnych gwarancji prawnych dla partyzantów, którzy złożą broń, że nie zostaną aresztowani. Od miesięcy domaga się tego Apo, więziony w odosobnieniu na wyspie lider PKK. Niewiele zmieniła się także retoryka rządu wobec samego Apo, z którym prowadzą rzekomo negocjacje. Nadal wielokrotnie premier używa określeń typu „terrorysta” czy też „morderca”. 

Tymczasem wybory się zbliżają i trzeba odtrąbić jakieś zwycięstwo na froncie kurdyjskim. Wielu też Kurdów w poprzednich wyborach głosowało na AKP i teraz są rozczarowani brakiem faktycznego postępu. Wizyta Barzaniego miała pokazać, że premier jest otwarty na dialog z Kurdami i wszelkie oskarżenia o obstrukcję procesu pokojowego są bezzasadne. Prawda jest jednak taka, że Barzaniego z Erdoganem łączą interesy przede wszystkim ekonomiczne. W tle majaczy też walka o władzę w obrębie ruchu kurdyjskiego. Barzani miał przyłożyć rękę do wydalenia Abdullah Öcalana z Włoch, gdy ten starał się tam o azyl polityczny pod koniec l.90tych. Ponoć we włoskich archiwach znajdują się dokumenty przysłane przez Barzaniego podważające przywódczą rolę Apo i dyskredytujące go jako kandydata do azylu. W rezultacie Apo wyjechał do Afryki, gdzie został wydany i schwytany przez tureckie służby specjalne. Karę śmierci zamieniono mu na dożywocie, które odsiaduje w odosobnieniu na wyspie Imrali. 

Erdogan z Barzanim dogadali się w sprawie uruchomienia rurociągu, który ma dostarczać do Turcji kurdyjski gaz i ropę. Już teraz w południowym Kurdystanie tureckie firmy energetyczne są poważnymi graczami. Jednocześnie dwaj politycy podzielają stanowisko wobec autonomii Kurdów ze wschodniego Kurdystanu, Rajova.

12 listopada PYD (Democratic Union Party) ogłosiła autonomię na terenach kontrolowanych przez YPG (People’s Protection Units) czyli swoje zbrojne ramię, rzekomo szkolone przez PKK (z północnego Kurdystanu, tj. południowo-wschodniej Turcji). Teren autonomii obejmuje 10% terytorium Syrii i zamieszkany jest przez liczne mniejszości, które nota bene wspierają deklarację, gdyż ich przedstawiciele zostali uwzględnieni w procesie budowania struktur. 

Jednak ani Turcja ani oficjalnie Region Kurdystanu w Iraku północnym nie uznały deklaracji. 

Turcja nie chce uznać autonomii Rojova, gdyż widzi w niej wzmocnienie PKK oraz konkurencję dla popieranych przez Ankarę ugrupowań sunnickich walczących przeciwko Assadowi. Mimo oficjalnych zaprzeczeń, Ankara nie ukrywa się specjalnie z poparciem dla takich ugrupowań jak Jabhat al-Nusra, których bojownicy przekraczali granicę z Turcją bez żadnych problemów, odpoczywając i lecząc rannych w tureckich szpitalach. I nawet, gdy w maju w Reyhanli zamach bombowy zabił 52 osoby, a tureckie Wikileaks ujawniły, że za zamachem stoją radykalne sunnickie ugrupowania walczące w Syrii, polityka Ankary wobec bojowników się nie zmieniła. Według oficjalnej wersji nadal toczy się dochodzenie w sprawie zamachu, ale wstępnie uznaje się, że za zamachem stoi Assad. 

Tymczasem od zeszłego roku YPG skutecznie walczyło z różnymi ugrupowaniami islamistów przynosząc względny spokój wsiom pod swoją kontrolą. 

Nie podoba się to także Barzaniemu, którego frakcje kurdyjskie w Syrii przegrały z PYD. Poza tym wiadomo, że PYD sympatyzuje z PKK, które nie jest w najlepszej komitywie z KDP (Kurdistan Democratic Party) Barzaniego, który z kolei jest w doskonałych relacjach z Erdoganem. 

W październku KDP odmówiła jednemu z przywódców PYD, Salihowi Muslimowi wjazdu na teren południowego Kurdystanu, gdy ten wracał z Syrii z pogrzebu syna, który zginął w walkach z al-Kaidą. To ilustruje trwającą już od dłuższego czasu walkę o przywództwo Kurdów. 

Co więcej Barzani oskarża PYD o współpracę z Assadem. Fakt, YPG walczy z anty-assadowskimi islamistycznymi ugrupowaniami, ale jest to raczej samoobrona niż wspólny front z reżimem Assada. Islamiści marzący np. o Islamskiej Republice Iraku nie mają bowiem w wysokim poważaniu Kurdów, którzy nie są Arabami. 

Tym samym na weekendowe spotkanie w Amedzie można patrzeć dwojako. Z jednej strony jest to próba podziału Kurdów na tych dobrych i tych złych, gdzie źli są ci lokalni, z BDP i PKK z Apo na czele; a dobrzy, to ci gospodarni, siedzący na gazie zwolennicy i rodzina Barzaniego. Wszystko to okraszone występem Şivan Perwera, idola wielu Kurdów. Na dokładkę premier użył słowa „Kurdystan”, które do tej pory było tabu, a przez wiele lat można było za to iść do więzienia. Zresztą do tej pory w więzieniach siedzą ludzie oskarżeni o separatyzm tylko dlatego, że użyli słowa Kurdystan. 

Premier mówił też o powrocie z wygania, jednocześnie zlecając przeniesienie 300 więźniów w głąb Turcji uniemożliwiając rodzinom kontakt z bliskimi. Więzienia mają zostać opróżnione, gdy tymczasem w planach jest budowa kilku kolejnych. Dużo więc obietnic nie tyle bez pokrycia, co w sprzeczności z faktami. 

Z kolei wspólny front Erdogan-Barzani w sprawie Rojava pokazuje brak wspólnoty interesów w obrębie ruchu kurdyjskiego. Został też po raz trzeci odwołany Kongres Narodowy Kurdów właśnie z powodu podziałów. 

Więc kto jest dobry? Barzani i KDP. A zły? Apo, BDP, PKK i PYD - czyli nie odzielający ekonomiczno-politycznej wizji R.T.E. i kolegi Barzaniego. 

Problem polega na tym, że bez Apo, PKK i BDP nie może być mowy o procesie pokojowym w Turcji. Znamienne jest też to, że BDP nie pojawiło się w Amedzie na wielkiej hucpie premiera. 

Zostawiam was z Ciwanem Haco, artystą, który wraca do Turcji regularnie na koncerty i potrzebowała specjalnego zaproszenia premiera. Koncertuje od kilku lat i nie bierze udziału w kampanii wyborczej. https://www.youtube.com/watch?v=5fbBUE373Ao



sobota, 16 listopada 2013

Wąsy a dzieci

Tłumacz i pisarz Semih Fırıncıoğlu przeprowadził ciekawe badania nad wąsami parlamentarzystów. Wąs a la premier stał się symbolem pewnego sposobu myślenia, ale nie widziałam jeszcze prób statystycznego skorelowania wąsów z ilością dzieci. Jemu się udało.

Pod lupę wziął parlament turecki, w którym zasiada 548 posłów i posłanek. Kobiety stanowią 14,41% członków parlamentu. Jeżeli chodzi o rozkład posłanek w klubach, to BDP i HDP mają największy udział kobiet – 31,03 %, AKP i CHP mają niewiele ponad 14% a najgorzej wypada MHP z 5,76%. 

Posłanki są średnio o 4 lata młodsze od posłów, których średnia wieku wynosi 53. Średnia wieku dla BDP to 50 lat, AKP 51, CHP 55 and dla MHP 56. 

Z 548 parlamentarzystów tylko 24 osoby nie są w związku małżeńskim, w tym 13 kobiet i 11 mężczyzn. Na parlamentarzystę przypada 2,32 dziecka, z czego w tej kategorii przoduje AKP, dla której średnia to 2,6 dziecka a najniższą średnią ma CHP – tylko 1,7 dziecka. 

Na 468 mężczyzn 225 czyli 48% ma wąsy i największy odsetek wąsatych należy do AKP. Z 281 posłów AKP 169 ma wąsy czyli 60%. Dla porównania na 115 posłów CHP 28 ma wąsy czyli 24%. W pozostałych partiach 35% posłów nie goli się pod nosami. W zestawieniu z zawodem na 15 teologów 13 ma wąsy czyli 87%. Wśród lekarzy i absolwentów administracji publicznej 63% a wśród inżynierów 60% jest wąsata. 

Najciekawsza jest korelacja wąsów i ilości dzieci. Im więcej poseł ma dzieci tym większe prawdopodobieństwo, że jest wąsaty. 1 dziecko – 24% wąsatych, 2 dzieci – 39%, 3 dzieci – 61%, 4 dzieci - 74%, 5 dzieci – 94% a 6 i więcej dzieci –takich posłów jest 14 i każdy ma wąsy.

Nie jest to najpoważniejsze badanie, ale w lekki sposób pokazuje konserwatywną strukturę parlamentu. Oczywiście badanie nie uwzględniało różnych stylów - ale tutaj potrzebny byłby materiał wizualny, bowiem wąsy AKP to nie te same co MHP itd... :) Wpisuje się to zresztą w szersza polityzację owłosienia twarzy i głowy u mężczyzn jak i chust u kobiet. Widać to także na przykładzie bojowników religijnych - w zależności od tego, do jakiego ugrupowania należą, model brody, wąsów i fryzura są inne. 

Pokazuje też kilka innych rzeczy. Parlamentarzyści MHP są najstarsi – i taka jest też ideologia – nacjonalistyczno-religijne dinozaury. Z kolei CHP ma najmniejszą średnią jeżeli chodzi o dzieci. Jest to bowiem partia kemalistów, którzy przez dekady korzystali z edukacji, służby zdrowia (bo to raczej grupa miejska) i dostępu do urzędów państwowych a co za tym idzie wspomnianych ułatwień w dostępie do edukacji itd. – błędne koło. Jest to też partia, która raczej nie przyciąga wielu młodych. AKP pochodzi z centralnej Anatolii, gdzie dzieci ma się dużo nie tylko ze względu na konserwatywny model rodziny, ale jest to też zwykła ekonomiczna konieczność, bo dzieci są najzwyczajniej w świecie siłą roboczą. Oczywiście nie dotyczy to dzieci posłów i posłanek…



środa, 13 listopada 2013

Pierwiosnek wiosny nie czyni, ale...



Gdy w ubiegłym tygodniu rozpętała się awantura o mieszkania studentów nie spodziewałam się, że wywoła to ograniczoną, ale jednak burzę wewnątrz partii rządzącej. Aż miło patrzeć, gdy premier tak jak w czerwcu peroruje w oderwaniu od rzeczywistości. Na szczęście tym razem do nikogo nikt nie strzela. Na razie. 

Wspominałam już, że wicepremier i rzecznik AKP w jednej osobie, Bülent Arınç, dość chłodno wypowiadał się na temat kontroli mieszkań studenckich. Miał czelność powiedzieć, że premier na pewno nie miał na myśli ingerowania w czyjkolwiek styl życia. Premier zrugał go za to wielokrotnie, popadając w jeszcze większa skrajność nie wykluczając zmian prawnych. W międzyczasie ambitny gubernator z Adany Hüseyin Avni Coş ochoczo wsparł premiera i zapowiedział, że z pełną determinacją wykona instrukcje i skontroluje w jakich to warunkach mieszkają studenci. 

Adana, miasto większe od Warszawy, ale z mentalnością wsi jeżeli chodzi o relacje damsko-męskie już teraz jest trudnym miejscem dla studentów o nienormatywnym stylu życia. Miałam wątpliwą przyjemność odwiedzić to miasto kilkakrotnie i nigdy nie zapomnę mojego zdumienia, gdy wyszłam z restauracji o 19:00 – zasiedziałam się czytając książkę – i odkryłam z przerażeniem, że jestem jedyną kobietą na ulicy. W minibusie, w który wsiadłam sytuacja wyglądała podobnie, ale była jeszcze jedna kobieta, ale w średnim wieku i w chuście, wiec nie moja liga. Tego samego wieczoru recepcjonista kilkakrotnie próbował na różne sposoby przekonać mnie do wpuszczenia go do pokoju. Tym samym jest to miasto, które i tak jest konserwatywne i gdzie naprawdę ciężko jest wywalczyć sobie oazę niepatriarchalnej kontroli. A kobieta, która nie daje się sterroryzować musi liczyć się z tym, że z takimi recepcjonistami będzie miała do czynienia notorycznie. 

Głośne poparcie, jakiego gubernator udzielił premierowi wywołało protest studentów. Coş demonstrantów nazwał alfonsami. Wszystkie partie zareagowały uznając, że to jednak mocne słowa. Na co premier wyraził na spotkaniu klubu parlamentarnego AKP zrozumienie dla słów kolegi z partii. Wprawdzie premier zaznaczył, że nie popiera takiego doboru słów, to jednak była to reakcja na hasła skandowane przez demonstrantów. Ci z kolei krzyczeli „Hükümet istifa” „Allah belanı versin” czyli „Rząd do dymisji” i „God damn you” – niestety nie potrafię znaleźć w języku polskim odpowiedniego przekleństwa z udziałem Boga. W tym samym przemówieniu Premier oznajmił, że nie rzuci gubernatora „na pożarcie” (dokładnie tego samego określenia użył w odniesieniu do policjantów, którzy brutalnie pacyfikowali czerwcowe demonstracje). Tymczasem wicepremier był nieobecny, mimo iż do niego też skierowane były słowa ostrzeżenia. R.T.E. mówił bowiem o tych, którzy dzielą partię i szykują zasadzkę, ale podkreślił, że różnice zawsze mogą ich dzielić, powinny jednak zostać „w rodzinie”. Premier wierzy też, że wrogowie jego przyjaciół ich pokochają. Nie wiem o co w tym chodzi. 

Najważniejsze, że napięcia wewnątrzpartyjne – widoczne już w czerwcu – znowu wypływają na powierzchnię. Coraz bardziej radykalna i skłócająca retoryka premiera zaczyna wzbudzać obawy o rezultat powoli zbliżających się wyborów. Nie od wczoraj wiadomo też, że prezydent nie jest wielkim fanem premiera, więc być może kolejne wybryki R.T.E. spowodują bunt w partii, która zadomowiła się już w swoich rolach i przywilejach. Być może dokona się wewnątrzpartyjny zamach stanu? Może to jeszcze za wcześnie, może po prostu źle życzę premierowi? 


czwartek, 7 listopada 2013

Życie seksualne studentów


Dolar kosztuje już 2 liry, więc rząd zajął się wreszcie czymś poważnym – życiem seksualnym studentów. Prawda jest taka, że państwo siedzi w majtkach studentów już chyba od zarania republikańskich dziejów, ale tym razem pojawił się element religijny.

Zacznę od wątku osobistego. Pięć lat temu dostałam letnie stypendium rządu tureckiego i wysłano mnie do Izmiru – twierdzy kemalistów i rozwiązłych Turczynek. O akademikach wcześniej wiele słyszałam, ale raczej nie dowierzałam opowieściom. Głupia byłam. Już wprowadzając się do akademika znajomy, który mnie podwiózł (akademik był na końcu świata) został zatrzymany przed schodami na zewnątrz budynku – samcom poza pierwszy schodek wejść nie wolno. Więc sama wniosłam plecak, który natychmiast został przeszukany – nie powiedziano mi czego szukają. Dostałam pokój – z jedną metalową szafką zamykaną na kłódkę. Drzwi do pokoju nie miały klucza, gniazdka były chyba dwa – na cztery osoby. Był absolutny zakaz używania np. czajnika elektrycznego. Rzeczy rano nie mogłam zostawić na łóżku lub na stole- wszystko musiałam zamykać w tej jednej szafce. Dziewczyny, z którymi dzieliłam pokój – też stypendystki – wykazały się rewolucyjną odwagą, bo przygotowywały herbatę w pokoju – jedna z nas stała na straży na korytarzu. Po korytarzach bowiem od czasu do czasu przechadzały się strażniczki. Na korytarzach były też megafony – do czego służyły to za chwilę. 

Moim ulubionym rytuałem jednak było wieczorne podpisywanie listy obecności. Otóż przed północą wszystkie musiałyśmy z legitymacjami w rękach zjawić się w recepcji, gdzie strażniczki wystawiały listy obecności, które trzeba było po okazaniu legitymacji podpisać. Gdy któraś już spała lub co gorsza nie było jej w akademiku strażniczki darły się w megafony. Po złożeniu podpisu można było iść spać. Nie pamiętam już czy gaszono nam światło, bo po kilku dniach zaczęłam uciekać z tej kolonii karnej. Skorzystałam z przywileju przysługującemu obcokrajowcowi, a na dodatek kobiecie z Europy Środkowej. Co tydzień pisałam podania o zezwolenie na późny lub brak powrotu do akademika. Teoretycznie moi rodzice powinni na to wyrazić zgodę, ale na szczęście nie jestem Turczynką. Musiałam tylko podać adres, gdzie będę i numer telefonu osoby, z którą się zatrzymam. Takie zezwolenie miałam na jakieś 5-6 dni w każdym tygodniu – na więcej nie chcieli mi dać. Dzięki temu mogłam wracać kiedy chcę za cenę spojrzeń strażniczek. Gdybym była Turczynką nie byłoby to w ogóle możliwe – chyba, że za zgodą rodziców i to tylko raz w miesiącu pewnie. 

Mężczyzn teoretycznie obowiązywały te same zasady, ale jak to bywa w patriarchalnym świecie, samce są równiejsze. Nie tylko, gdy nie wracali na noc lub się spóźniali nikt nie dzwonił do ich rodziców, to także mogli zostać po północy na terenie przyakademikowych ogrodów. Nas spędzano do budynków, gdy oni mogli sobie do woli harcować po parku. 

Mój akademik nie był wyjątkowy – typowy państwowy akademik jakich mnóstwo w całej Turcji. 

Równie wesoło było, gdy wynajmowałam mieszkanie. Z pierwszego zostałam wyrzucona, bo odwiedzali mnie znajomi płci przeciwnej. Co ciekawe właściciel mieszkania, nie mieszkał w tym samym budynku, więc życzliwi sąsiedzi musieli mu donieść. Wyprowadziłyśmy się do innego mieszkania, gdzie od początku miałyśmy zakaz przyjmowania mężczyzn. Nawet w czasie przeprowadzki właściciel nowego mieszkania krzywo się patrzał na kolegów wnoszących nam meble na 3cie piętro. 

W Stambule nauczona wcześniejszym doświadczeniem od razu szukałam mieszkania „mieszanego”. Ogłoszenia są bowiem trojakiego charakteru: pokój/mieszkanie dla „panien”, „mężczyzn” lub dla „rodziny”. Wyłowić ogłoszenie bez wskazania na pożądaną płeć przyszłego współlokatora jest ciężko. I nie jest to bynajmniej, a przynajmniej nie zawsze, powodowane preferencjami osób, które już się wprowadziły – zazwyczaj jest to wola albo sąsiadów(!) albo właściciela mieszkania. Udało mi się znaleźć pokój w mieszkaniu, w którym było już dwóch studentów. Zanim się ostatecznie wprowadziłam jeden z nich obszedł wszystkich sąsiadów tłumacząc, że „siostra” się wprowadza i żeby źle o mnie nie myśleli. Gdy jakiś czas później szukałam kolejnego mieszkania, tym razem już z partnerem, też mieliśmy problemy. Wielokrotnie pytano nas o akt ślubu i gdy mówiliśmy prawdę nasi rozmówcy odkładali słuchawkę lub w oczy mówili, że to mieszkanie nie jest dla nas. W końcu chęć zarobku zwyciężyła i znaleźliśmy człowieka, który wynajął nam mieszkanie, ale pod warunkiem, że nie powiemy sąsiadom, że nie jesteśmy po ślubie. 

Pomimo iż nie należę do lokalnej kultury i zazwyczaj nie obowiązują mnie te same normy społeczne, miałam kłopoty mieszkaniowe. Mogę tylko wyobrażać sobie na jakie trudności natrafia Turczynka, która chce wieść podobny styl życia. Większość znanych mi kobiet kłamie i wyrzuca partnera na czas odwiedzin rodziny i modli się, żeby rodzina nie zgadała się z sąsiadami. 

Tym samym państwo i społeczeństwo stały na straży moralności już od dłuższego czasu. To jednak nie wystarcza premierowi, który w imię „konserwatywnej demokracji” chce jeszcze większej kontroli nad życiem seksualnym studentów. Rzekomo doszły go lamenty matek i ojców, którzy są przerażeni, bo ich dziecięcia nie mieszkają w moralnych warunkach. Premier zlecił kontrolę nad akademikami – jest tam bowiem tyle przestrzeni do mieszania się! Ale solą w oku są tak naprawdę prywatne mieszkania – sąsiedzi mają donosić na studentów, którzy łamią wartości rodzinne. A jak się okazało, że mieszkanie bez ślubu nie jest przestępstwem, to premier radośnie oznajmił, że stosowne zmiany w prawie mogą z łatwością być wprowadzone. Wicepremier próbował złagodzić ostry ton R.T.E., ale ten jeszcze bardziej się zagalopował proponując właśnie zmiany prawne. Pytanie kto i jak miałby nadzorować prywatne mieszkania pozostaje bez odpowiedzi. Na szczęście. Pewnie do czasu.

Problem polega na tym, że nawet jeżeli nie będzie żadnych zmian prawnych, to słowa premiera są sygnałem dla wielu jego zwolenników, którzy w imię „konserwatywnej demokracji” będą utrudniać studentom wynajem mieszkań. Z kolei ci, którzy nie będą mieć „moralnych” oporów będą mieć okazję do poniesienia czynszu. Będą bowiem ryzykować reputację wśród wszystkowiedzących sąsiadów i wyższy czynsz może im to rekompensować. Doprowadzić to może do de facto zakazu wynajmu mieszkań dla par i mieszanych grup studentów. Przy tym jak teraz wygląda wynajęcie mieszkania bez ślubu w Stambule dzięki zachęcie premiera wkrótce może to być niemożliwe z racji presji społecznej albo wyśrubowanych cen. 

Pozytywnie na nowy projekt rządu zareagowały jedynie środowiska LGBTQ – nigdy państwo tak silnie nie wspierało jednopłciowych związków. Bo skoro kobiety mieszkające z mężczyznami wchodzą z nimi w relacje seksualne, to trzeba założyć, że tego samego premier spodziewa się po mężczyznach lub kobietach dzielących pokój/mieszkanie. I tak islamski premier wprowadza homoseksualną utopię ;) 

To nie koniec pomysłów. Już dwa tygodnie temu pojawił się projekt wspierania młodych małżeństw. Moim zdaniem o wiele bardziej niebezpieczny niż kontrola mieszkań. Jak wiemy, premier marzy o silnej i prężnej Turcji. Czyli chodzi mu o tanią siłę roboczą i dużo mięsa armatniego. Stąd też od lat promuje model 3+2 a ostatnio nawet 4+2 czyli rodzice i czworo dzieci. Żeby dzieci było więcej i szybciej trzeba obniżyć wiek, w którym zawierane są małżeństwa. Średnia wieku dla kobiet to 23, 5 lat a dla mężczyzn 26,5 lat. 

Wkrótce, bo zakładam, że premier wyda stosowny dekret, studenci, którzy wstąpią w związek małżeński będą zwolnieni ze spłaty kredytu studenckiego. Genialne, prawda? Biorąc pod uwagę ogromną w Turcji presję rodziny na dziecko jak najszybciej po ślubie, wiele kobiet będzie narażone na ryzyko przerwania studiów. A bez studiów ciężej będzie o pracę, rozwód itd. W tej chwili zresztą istnieje w prawie zachęta dla kobiet żeby rezygnowały z pracy po ślubie. Kobieta, która teraz w ciągu roku od zawarcia małżeństwa zrezygnuje z pracy dostanie „odszkodowanie” w wysokości 3 pensji. Z tego co wiem większość kobiet pracujących legalnie z tego korzysta. Ja się pożegnałam w ten sposób z trzema koleżankami z pracy. Jeszcze inna zrezygnowała z pracy już przed ślubem. Znajoma pracująca w HR żegna się ze wszystkimi młodymi pracowniczkami, które wychodzą za mąż. Część z nich wraca do pracy po przerwie – często przerwie na dziecko. Mają jednak wykształcenie i doświadczenie, więc mają jak wrócić na rynek pracy, nawet jeżeli z trudnościami. Nowy pomysł premiera eliminować będzie kobiety z rynku pracy jeszcze zanim skończą studia. Tym samym wszystkie wskaźniki genderowe, które od lat w Turcji powoli pięły się w górę mają szansę spaść do poziomu sprzed nie-wiem-kiedy. 

Nie zapominajmy o tym, że dopiero kilka tygodni wraz z tzw. „pakietem demokratycznym” kobiety w chustach uzyskały dostęp do funkcji państwowych. W rezultacie bodajże cztery posłanki zjawiły się na obradach parlamentu w chustkach wywołując oburzenie ze strony wielu kolegów. Jednocześnie posłanka CHP, która ma protezę nogi jest nadal zobligowana do noszenia spódnicy mimo wielu protestów. Wielokrotnie zwracała uwagę, że zakaz noszenia spodni dla parlamentarzystek jest reliktem minionej epoki, a w jej przypadku dodatkowo obnażającym niepełnosprawność, którą chciałaby zachować dla siebie. 

Wbrew pozorom wszystko to wpisuje się w polityczną tradycję Turcji, gdzie od czasów Ataturka kobiety były polem ideologicznej bitwy. Najpierw nakazano się odsłonić i iść do pracy, nie zezwalając jednocześnie na faktyczną emancypację, gdyż ruch kobiecy niezależny od władz został zdelegalizowany. Dominował model kobiety zakrytej „od środka[1]”. Na zewnątrz miała nie nosić chusty, ale normy „moralne” obowiązywały ją takie same jak w przypadku norm religijnych. Więc po pracy do domu i do dzieci. Synów miały wychowywać na patriotów a córki na matki i żony tychże patriotów. Wprowadzony w latach 20-tych kodeks karny był tłumaczeniem kodeksu karnego faszystowskich Włoch. W ten sposób do 2004 roku, gdy wprowadzono nowy kodeks karny, zdrada małżeńska była przestępstwem, gwałt podpadał pod przestępstwa przeciw rodzinie a gwałciciel, który poślubił ofiarę unikał kary, nawet w przypadku gwałtu zbiorowego. To tylko najbardziej rażące przepisy. Kodeks cywilny, tłumaczony z francuskiego kodeksu Szwajcarii też był niewiele lepszy. Kobieta np. musiała uzyskać zgodę męża na podjęcie pracy. Nowy kodeks wprowadzono w 2001 roku. Oba akty prawne były rezultatem niezmordowanej walki organizacji kobiecych, którym udało się w znacznym stopniu poskromić anty-kobiece zapędy legislatorów. Nota bebe była to AKP pierwszej kadencji. Patrząc z dzisiejszej perspektywy aż trudno uwierzyć, że to ta sama partia polityczna poszła na aż takie ustępstwa względem żądań feministek. 

Od l.80-tych toczył się zażarty spór o prawo do edukacji kobiet w chustach, który fantastycznie został wykorzystany przez R.T.E. i który nadal służy mu do budowania poczucia wykluczenia i pokrzywdzenia przez świeckie elity. W ubiegłym miesiącu „zalegalizowano” chusty. Niemniej jednak debaty kto kobietom każe je nosić i czy ktoś każe się nie skończyły. 

Przytaczając tutaj bardzo skrótowo historię ruchu kobiecego w Turcji chciałam pokazać, że walka kobietami i życiem seksualnym nie jest narzędziem tylko tego rządu. Tak jak w wielu krajach kobiety są wygodnym polem walki o głosy wyborców i świetnym tematem zastępczym. W ostatnich tygodniach istotnie kwestie związane z wolnością kobiet są na pierwszym planie, nie jest to jednak specyfika tylko partii rządzącej obecnie. Do tej pory jednak państwo nie próbowało nadzorować tego co się dzieje poza akademikami (akademiki z ochroną studentek świetnie ilustrują wspominane wcześniej oczekiwanie wobec kobiet, że będą „zakryte od środka”). A w prywatnymi mieszkaniami zajmowali się sąsiedzi i presja społeczna. Sąsiedzi bez zinstytucjonalizowanego wsparcia są już wystarczającym utrudnieniem dla młodych „niemoralnych” ludzi a to co, może się teraz rozpętać poważnie ograniczy wolność młodych ludzi. 

Premier próbujący wytłumaczyć się z pomysłu nalotów na mieszkania, po angielsku: https://www.youtube.com/watch?v=2_d7d8DHMa4






[1] Internal veiling

niedziela, 27 października 2013

Szaleństwo z rozmachem

Dzisiaj notka z konferencji zorganizowanej przez Yeşil Düşünce Derneği (YDD) czyli Stowarzyszenie Zielonej Myśli oraz Green Institute Greece. 

Tematem były „szalone projekty” czyli miejskie mega-projekty. Miałam możliwość wziąć udział tylko w panelach dotyczących Turcji, w tym prezentacji nt. mojego „ulubionego” projektu czyli Kanału Istanbul. 

Już w 2011 premier ogłosił swój szalony projekt – niech nikt nie posądza mnie o złośliwość – aczkolwiek od niej nie stronię – projekt jest szalony także po turecku, ma to bowiem opisywać jego wielkość i rozmach. Turcy lubią ten przymiotnik i wbrew pozorom dla wielu nie ma negatywnych konotacji…Dla mnie to szaleństwo nie ma nic wspólnego z rozmachem, ale raczej odnosi się do katastrofy ekologiczno-społecznej, jaką ten projekt wywoła jeżeli dojdzie do jego realizacji. Niestety wszystko wskazuje na to, że prace nad budową zaczną się już wiosną. 

Wydawałoby się, że tak wielki projekt nie może powstać bez konsultacji oceanologów czy też geologów. O dziwo powstał. Eksperci są notorycznie ignorowani. Na salony rządowe najwyraźniej wstęp mają tylko delegaci sektora budowlanego, który już zaciera ręce na nie bagatelną kwotę min.20 mld. lir. Nie wspominając już o dostawcach wody czy usług komunalnych – zasoby wody pitnej zostaną unicestwione w Stambule dzięki kanałowi i trzeciemu lotnisku, więc w niedalekiej przyszłości woda będzie prawdziwą żyłą złota.

Oceanologiem nie jestem, więc mniej więcej tylko streszczę, co udało mi się zrozumieć z dzisiejszej prezentacji prof. Cemala Saydama.

Otóż zarówno morze Marmara jak i Czarne jeszcze 12 tys. lat temu były jeziorami dzięki czemu stanowią ciekawy przypadek. Ponoć amerykańscy naukowcy, gdy wymyślą jakąś nową technologiczną zabawkę wodną wysyłają ją tureckim kolegom na test – jak zabawka przeżyje w Bosforze, to już nic jej w żadnym innym basenie wodnym nie grozi. 

Morze Śródziemne jest słone i nie ma w nim za dużo życia, tymczasem Morze Czarne jest mniej zasolone, pełne różnych składników odżywczych i tym samym obfituje w życie tj. np. ryby. Morze Marmara jest mieszanką obu. 25m wody na powierzchni M.Marmara to woda z M.Czarnego a poniżej ze Śródziemnego. Na dnie nie ma tlenu a na powierzchni jest. M. czarne jest powyżej Marmary, więc woda przez Bosfor wpada b.szybko co powodować ma częstą wymianę wód – dlatego też ścieki wpadające do M.Marmara jeszcze go całkiem nie zatruły. 

Jeżeli powstanie kanał, to:

Dla M.Czarnego będzie to coś na zasadzie matematycznego zadania dla dzieci z podstawówki; M.Czarne ma trzy główne dopływy z rzek i jedno ujście. Wraz z kanałem będą dwa ujścia, więc poziom wody się obniży, ale zostanie zasilony wodą z M.Śródziemnego co zmieni zasolenie. 

Z kolei skutki dla M.Marmara wyglądać mają następująco:

W ciągu pierwszej dekady po otwarciu kanału wpłynie mnóstwo składników odżywczych, więc ryb przybędzie. Jednak już w drugiej dekadzie poziom tlenu będzie bliski zeru lub go nie będzie. Ryb też raczej już nie będzie. W trzeciej dekadzie w wyniku już zupełnie dla mnie niezrozumiałych reakcji dojdzie do produkcji siarkowodoru. Tym samym Stambuł będzie śmierdzącym megalopolis wraz z każdym wiatrem od południa. Ryby nie lubią kwasu, więc znikną w trzeciej dekadzie. Całkiem. A za jakiś tysiąc lat jeden kanał może doprowadzić do kompletnej dewastacji całego M. Śródziemnego. 

Szaleństwo? Głupota? Arogancja? Nazwijmy to jak chcemy…

Oprócz wymiaru środowiskowego –dla mnie najważniejszego- jest jeszcze kwestia społeczna i geopolityczna. Wraz z kanałem ceny ziemi już teraz z 50 TL/m.kw. wzrosły do 200 TL/m.kw. we wsiach i zadupiach przez które przejdzie kanał. Większe skupiska ludzkie, które stoją na drodze ku "nowoczesności"[1] zostaną przesiedlone i zburzone. Już teraz, w ramach przygotowań na wypadek trzęsienia ziemi, podjęto decyzję o zrównaniu z ziemią kilku dzielnic. Co się stanie z ludźmi? Nikt nie wie. Ale skoro meczet nie stanie na drodze ku cywilizacji to tym bardziej jacyś ludzie mieszkający na obrzeżach miasta. Jeżeli już o wkładce mięsnej do projektów budowlanych mowa, to geolodzy ponoć złapali się za głowę, jak usłyszeli o kanale. Aktywny sejsmicznie Stambuł ze swoim Manhattanem będzie śmiertelną pułapką na wypadek trzęsienia ziemi. A jest ono nieuniknione. 

Z perspektywy geopolitycznej sprawa też jest ciekawa. Zgodnie z Konwencją z Montreux z 1936 roku istnieje ograniczenie dla przepływu statków wojennych innych państw niż czarnomorskie. Wraz z kanałem na M.Czarne dostęp mogłaby mieć np. amerykańska flota. 

Nie da się zaprzeczyć, że argument ekologiczny, jakiego premier używa dla legitymizacji kanału nie jest wyssany z palca – przy takim ruchu tankowców i innych statków jak obecnie, jakikolwiek wypadek morski grozi katastrofą ekologiczną. Nie rozumiem jednak jak można próbować zapobiec jednej katastrofie tworząc samemu jeszcze większą. 


I jeszcze kilka statystycznych smaczków odnoście trzeciego lotniska i trzeciego mostu.

  • Gdy powstał pierwszy most na Bosforze w ciągu roku ruch samochodów przez cieśninę wzrósł 200% podczas gdy liczba osób przekraczających Bosfor tylko o 4%. Gdy powstał drugi most ruch samochodowy wzrósł o 1180% a podróżnych o 117%. Czyli mosty zamiast rozładowywać korki, tworzą nowe, bo samochodów przybywa. 
  • Obecnie dziennie 1,5 mln. osób przekracza Bosfor. Na każdy samochód wjeżdżający na most przypada 1,2 pasażera. W Stambule komunikacja miejska odpowiada za 12% transportu mieszkańców…
  • Budowa mostu i dróg dojazdowych na lotnisko zlikwiduje lasy na północy miasta. Już teraz na jednego mieszkańca Stambułu przypada 1,7 m.kw. Według WHO absolutne minimum to 10 m.kw./os. W Europie to 25-30m.kw/os. 
  • Tylko żeby wybetonować drogi pod siekierę pójdzie 2,5mln drzew. Wraz z drzewami znikną lasy, w których zatrzymuje się mnóstwo gatunków ptaków wędrownych. Zniknie bardzo delikatny i ważny ekosystem dla ptactwa Europy i Afryki. 
  • Najsilniejsze wiatry w Stambule wieją od M.Czarnego. Bez drzew będzie wiało bardziej. Na dodatek trzecie lotnisko będzie właściwie nad samym morzem. Rocznie w tym rejonie 170 jest burzowych, zachmurzenie jest większe niż gdzie indziej w mieście. Mgły ponoć też lubią ten teren najbardziej. Genialne miejsce na największe lotnisko świata, prawda? Premier obiecuje, że będzie widoczne z kosmosu. 
Wszystkie te projekty mają też ważny wymiar ekonomoczny gdyż jest to sposób na tworzenie wzrostu gospodarczego, gdy go tak naprawdę nie ma. Sektor budowlany rośnie jak na drożdżach wraz z liczbą tureckich bilionerów. Gdy jednak popatrzymy na rozwarstwienie społeczne wyraźnie zobaczymy kolejny koszt tych projektów - rosnącą grupę zubożałych robotników, którzy w warunkach zagrożenia życia budują "nowoczesność" i wypracowują tzw. wzrost gospodarczy. Prawda jest taka, że HDI drgnął od 1980 niewiele więcej niż światowa średnia. PKB nawet per capita może sobie w takim razie rosnąć ile chce, ale dopóki nie przekłada się to na jakość życia, to po co komu taki "wzrost"? W rankingu HDI Turcja jest na miejscu 90tym a taka Bułgaria o znacznie niższym dochodzie per capita na 57...

I już na koniec – 29 października ma być uroczyste otwarcie Marmaray – podwodnej kolejki łączącej historyczny Stambuł z Anatolią. Problem polega na tym, że prace nie zostały całkiem skończone i zdaniem inżynierów i architektów obecny stan Marmaray stanowi zagrożenie dla podróżnych. Pomijając zresztą ten „drobiazg” pomysł budowy podwodnego kanału wzdłuż wybrzeża ponoć z perspektywy geologów był co najmniej niefortunny z racji aktywności sejsmicznej Stambułu. 






[1] Tutaj odnoszę się do wypowiedzi premiera z bodajże wtorku, gdy porównał drogę do cywilizacji. Dosłownie powiedział „droga to cywilizacja”. Zapewnił też, że na drodze nie stanie u nawet meczet i jeżeli trzeba będzie to zburzą nawet stary meczet żeby zrobić miejsca dla drogi, bo toż cywilizacja. Ciekawe, że po raz pierwszy za mojej kadencji nad Bosforem pro-rządowe gadzinówki nie zacytowały premiera na okoliczność obietnicy wyburzania meczetów. 

czwartek, 24 października 2013

Wan 2.0

23 października 2011 trzęsienie ziemi w Wan[1] o sile 7,2 w skali Richtera zmiotło z powierzchni ziemi ok. 6 tys domów grzebiąc w gruzach 644 osoby i raniąc ponad 4 tys. Gdy spod gruzów wydobyto już wszystkie ciała okazało się, że dziesiątki tysięcy ludzi nie może wrócić do domów bo albo się zupełnie zawaliły albo nie nadawały do zamieszkania. W kontenerowych obozach, których było 34, zamieszkało 175 tys. ludzi.

Dzisiaj w Wan i okolicznych miasteczkach ci, którzy przeżyli prowadzą strajk głodowy. Kolejne obozy przejściowe dołączają do strajku. Dla strajkujących z Wan dzisiaj zaczął się 54-ty dzień głodówki (strajk rozpoczął się 28 sierpnia). To już śmiertelna faza głodówki. Zaczęły się nieodwracalne zmiany w organizmach strajkujących. Nawet jeżeli natychmiast przerwą strajk najprawdopodobniej mogą już nigdy nie wrócić do zdrowia. 

Moim zdaniem wszystko zaczęło się już 23 października 2011. Władze przez pierwsze dni po trzęsieniu odmówiły pomocy międzynarodowej. Z wyj. ekip z Azerbejdżanu i Iranu, które jeszcze w nocy 23go spontanicznie dotarły na miejsce tragedii, innym podziękowano. Buta z jaką władze zapewniały, ze wszystko jest pod kontrolą była niewiarygodna. Podejrzewam, że nie śpieszno im było wyciągać ludzi spod gruzów, bo szczęśliwie się złożyło, że byli to w większości kurdyjscy biedacy. Po kilku dniach, gdy wyciągano już raczej zwłoki zachodnie ekipy zostały wpuszczone do Turcji. Ruszyła kampania zbierania pomocy itd. 

Według danych gubernatora w kontenerach nadal mieszka 255 rodzin i ok. 14 tys. osób nadal w różnoraki sposób ma problemy mieszkaniowe. Bez rozwiązania tego problemu mieszkańcy kontenerowych obozów nie chcą się wyprowadzać. Na ich decyzje o pozostaniu na pewno nie wpływają jakieś komfortowe warunki: 8-10cio osobowe rodziny gnieżdżą się w kontenerze o powierzchni 20-25 m kw. Nie ma możliwości nawet przygotować jedzenia w higienicznych warunkach. Dzieci notorycznie lądują w szpitalu z powodu różnych chorób.

Tymczasem latem tego roku w kilku obozach, w których generalnie zostali ci najbiedniejsi, odcięto prąd i wodę. Z powodu braku adresu mnóstwo dzieci nie mogło pójść do szkoły. Władze są bowiem zdecydowane zlikwidować obozy. Mieszkańcy natomiast, nie mając gdzie iść i w obliczu braku jakiejkolwiek faktycznej pomocy ze strony państwa, chcą zostać w kontenerach. W Wan 150 rodzin znalazło się w takiej sytuacji, z tego ok.10 osób strajkuje a raczej powoli umiera. W tym tygodniu kolejne przejściowe miasteczko przygotowuje się do strajku. Ich też pozbawiono wody i prądu. A zimy w Wan bez prądu lub jakiegokolwiek ogrzewania nie da się przeżyć.

Władze twierdzą, że to maruderzy, których sytuacja finansowa jest doskonała. Ponoć nawet mają jeepy z napędem na 4ry koła. Skoro tak, to dlaczego nie chcą się wyprowadzić z baraków, w których chorują i marzną? Może to w takim razie sport ekstremalny dla bogatych? 

Teoretycznie gubernator obiecał przez 6 miesięcy pokrywać koszty wynajmu mieszkań od TOKI. A co potem? Nie wiadomo. Strajkujący domagają się stałego rozwiązania. Nie chcą wprowadzać się do mieszkań, z których najprawdopodobniej za pół roku zostaną wyrzuceni, bo nie będą w stanie płacić czynszu lub co gorsza kredytu. W międzyczasie dzięki intensywnej "odbudowie" Wan koszty wynajmu znacznie podrożały. Jednocześnie bezrobocie dotyczy większości rodzin.

Strajkujący uważają też, że to państwo ponosi odpowiedzialność za ich tragedię, bo nikt nie kontrolował jakości konstrukcji domów, w których mieszkali przed trzęsieniem ziemi. Mimo od wieków doświadczanej sejsmicznej aktywności regionu nie było żadnego nadzoru nad jakością budynków. W związku z tym państwo, zdaniem strajkujących, ponosi znaczną odpowiedzialność za ich obecną sytuację. Według badań przeprowadzonych tuż po trzęsieniu 72 242 budynki, biura itp. były zniszczone w znacznym stopniu lub się zawaliły. Przebadano w sumie 147 675 domów, biur itd. 

Stąd rozżalenie, że zamiast faktycznie im pomóc wyrzuca się ich na bruk. Oczywiście po publiczny ogólnokrajowym odtrąbieniu pełnego sukcesu w odbudowie Wan. Oczywiście też większość Turków nigdy nie wybierze się do zapyziałego Wan zobaczyć jak „odbudowa” wygląda w praktyce. 

Tutaj link do reportażu z obozów. Wprawdzie po turecku, ale daje obraz warunków mieszkaniowych. http://www.youtube.com/watch?v=SldM3R6E2m4



[1] Przyjęłam kurdyjską pisownię, po turecku Van.

poniedziałek, 21 października 2013

Sieci wywłaszczenia

Wcześniej pisałam trochę o projektach "rewitalizacji" Stambułu. Są teże inne genialne projekty typu trzeci most, trzecie lotnisko i mój ulubiony - Kanał Istanbul, który ma być wykopany do bodajże 2019. Stambuł ma mieć swój Manhattan...

Dzisiaj pisać dużo nie będę. Wklejam tylko link to projektu kilku artystów, którzy w ramach tegorocznego biennale przygotowali "Sieci wywłaszczenia". Są to interaktywne mapy ilustrujące zależności między różnymi projektami miejskimi a ich wykonawcami w relacji do śmierci w miejscach pracy albo np. mapa wywłaszczonych organizacji należących do mniejszości itp.

Prowadzę właśnie "śledztwo" nad powiązaniami kilku najczęściej pojawiających się CEO z AKP. Np. sponsorzy zagranicznej edukacji 4 potomków premiera są jednymi z największych kropek na mapie "Partnerów wywłaszczenia"...Ale o tym za kilka dni....

Link do strony: http://mulksuzlestirme.org/index_en.html

środa, 9 października 2013

Zaawansowana demokracja w paczce



Panie, Panowie oto lekcja zaawansowanej demokracji.


W ubiegłym tygodniu, bodajże 30 wrześnie jaśnie panujący R.T.E. ogłosił długo oczekiwany „pakiet demokratyczny”. Niestety paczka okazała si ę pusta (gra słów z tureckiego, bo paczka i pakiet to jedno słowo ).


Po pierwsze sam fakt, że premier z doradcami za zamkniętymi drzwiami od miesięcy pracował nad owym pakietem reform rzekomo demokratycznych wiele mówi o demokratyczności zmian. Pakietu zresztą by nie było gdyby nie negocjacje z BDP i Apo (Abdullah Öcalan – przywódca PKK ( Partiya Karkerên Kurdistan – Partia Pracujących Kurdystanu)– kurdyjskiej organizacji walczącej w zależności od okresu o samostanowienie narodowe czy też autonomię lub/i prawa kulturowe i polityczne), którzy postawili taki warunek.


Tym samym rząd wedle własnego uznania przygotował zestaw reform – zdaniem Egemena Bağışa (minister ds. integracji z UE. Mistrz słowa. Polecam uwadze jego list do Parlamentu Europejskiego w sprawie protestów w czerwcu: http://www.abgs.gov.tr/index.php?p=49004&l=2) jest to najbardziej rozbudowany pakiet reform w ostatnich dekadach. I żadne państwo się na taki demokratyzujący wysiłek się nie zdobyło w znanej mu historii. Nic też dziwnego, bo przecież w Turcji mamy „zaawansowaną demokrację”. Tak, tak, kilkanaście miesięcy temu Premier ogłosił, że w Turcji osiągnięto zaawansowaną demokrację i wszystko jest już sielankowo. Ale sielanki nigdy dość, władza jest odpowiedzialna i przede wszystkim demokratyczna, więc postanowiła oktrojować więcej demokracji. Będzie jeszcze bardziej zaawansowana.


1.Języki mniejszości

Do tej pory, zgodnie z traktatem lozańskim za mniejszości w Turcji uznawani byli tylko chrześcijanie. Też nie wszyscy, bo Syriaków to nie dotyczyło (bardzo ciekawa grupa – jeden z najstarszych kościołów chrześcijańskich. Oderwali się od Rzymu w V wieku na tle sporów podczas jakiegoś soboru – nie jestem biegłą w kwestiach teologicznych. Grunt, że przetrwali mimo, że bardzo ucierpieli w czasie ludobójstwa Ormian – często byli wypędzani razem z ormiańskimi sąsiadami. Potem w l.90-tych gdy Kurdowie walczyli z armią turecką ich wioski były polem bitwy, więc znów dostali w kość. Obecnie większość chyba mieszka zagranicą).

Kurdowie, Czerkiesi, Tatatarzy, Lazowie i jeszcze kilkanaście grup etnicznych nie miało co liczyć na uznanie swoich praw kulturowych. Kurdowie, jako najliczniejsi (upraszczając) od dekad domagali się uznania kurdyjskiego za drugi język oficjalny. Wraz z wybuchem konfliktu w l.80-tych kurdyjski był zakazany i oficjalnie uznany za dialekt tureckiego (kilku Turków, których znam nadal tak twierdzi. A jak ich pytam, czy są w stanie coś zrozumieć z rozbrajającą szczerością mówią, że nie. Otóż kurdyjski należy do indoeuropejskiej grupy językowej, więc bliżej mu do polskiego niż tureckiego. Tym samym nie może być mowy, że to jakiś zawiły dialekt tureckiego). W okolicach 2008/9 złagodzono politykę wobec kurdyjskiego – można było go używać publicznie, zaczęły powstawać filmy. Turecka telewizja państwowa – TRT, uruchomiła kanał po kurdyjsku. TRT6 stał się oczywiście tubą propagandową rządu adresowaną do Kurdów. Żeby nie było nieporozumień: kurdyjskie, nie-pro-rządowe portale informacyjne bez zmian są blokowane w Turcji.

Po kilku latach zezwolono na kurdyjski jako zajęcia dodatkowe w szkole. W tym roku akademickim miał ruszyć pierwszy uniwersytet z kurdyjskim, jako przedmiotem studiów.

Mimo tych zmian, kurdyjski nadal nie jest de facto uznawany za język równoprawny z tureckim. Np. mimo wielu protestów, strajków – nawet głodowych – nie uznano prawa do posługiwania się kurdyjskim podczas postępowania sądowego. Wielu kurdyjskich działaczy politycznych odmawia mówienia po turecku w sądzie.

Wspaniały pakiet demokratyczny łaskawie zezwala na prowadzenie kampanii politycznych w innych językach niż turecki i zezwala też na otwarcie prywatnych szkół z kurdyjskim. Żart? Nie, niestety nie. Jako Prorok Neoliberalizmu Premier uznał, że prywatne szkoły rozwiążą problem. Nie trzeba wprowadzać żadnych zmian, broń boże uznać czyichkolwiek praw kulturowych. Jak mają pieniądze niech sobie uczą się tego barbarzyńskiego języka – tak należy rozumieć wspaniałomyślny gest rządu. I całe dyskusje o równouprawnieniu, niedyskryminacji, roli państwa w promowaniu dwujęzyczności itd. poszły w las. Pomijając już to, że to farsa, a nie „demokracja” trzeba też pamiętać, że Kurdowie nie należą do finansowej elity kraju czyli prywatnych szkół kurdyjskich szybko nie zobaczymy. Ale nawet jeśli, to co się stało z prawem do państwowej edukacji gwarantowanym konstytucyjnie?

Ach, zapomniałabym – zalegalizowano litery „w,x,q” – tak, tak, te litery były nielegalne, bo pochodziły z kurdyjskiego. Zawsze mnie to też bawiło, bo moje tureckie papiery od lat zawierały nielegalną literę. Ale to było najwidoczniej polskie „w” a nie kurdyjskie….

Najzabawniejsze, że pomimo iż ta „reforma” jest co najmniej kulawa doprowadziła do czkawki nacjonalistów z MHP (Partia Ruchu Narodowego), którzy upatrują się w tym próby podzielenia kraju.


2. Próg wyborczy

W Turcji obowiązuje wysoki próg wyborczy – 10%. To, w połączeniu ze sposobem przeliczana głosów, który faworyzuje zwycięzców, sprawia, że scena polityczna jest do znudzenia stabilna – taki był cel progu. Kurdowie też nie mają dzięki temu za wiele do powiedzenia – to też jeden z powodów dla tak wysokiego progu.

W ramach pakietu premier wyraził gotowość do negocjacji tej kwestii i obniżenia do 3 lub 5% lub wprowadzenia okręgów jednomandatowych. Opozycja przyjęła tą propozycję bardzo entuzjastycznie.


3. Dyskryminacja

Kodeks karny ma zostać uzupełniony o paragraf zakazujący dyskryminacji ze względu na „styl życia”. Cokolwiek to znaczy. Mowy nienawiści chyba nie planują kryminalizować.


4. Chusty

Do tej pory chusty teoretycznie zakazane były we wszystkich miejscach publicznych. Nominowani przez AKP rektorzy przymykali jednak oko na studentki w chustach. Teraz, z wyj., wojska i sędzin, kobiety pracujące w sektorze publicznym będą mogły nosić chustę.

Na marginesie dziś wyrzucona z pracy została prezenterka, która pokazała za dużo dekoltu. Wczoraj rzecznik AKP Hüseyin Çelik wypowiedział się negatywnie o jej ubiorze (wprawdzie nie podał jej imienia) a dzisiaj dostała wypowiedzenie. Dekolt do wglądu: http://www.hurriyet.com.tr/gundem/24869597.asp


5. Alewici

Już od dłuższego czasu alewici czekają na formalne uznanie jako mniejszość religijna. Chętnie bowiem wypisaliby dzieci z lekcji islamu sunnickiego w szkole. Albo wymazaliby „islam” z dowodów osobistych itp. Muszą się za to zadowolić zmianą nazwy uniwersytetu w Kapadocji z Universytetu Nevşehir na Uniwersytet im. Hacı Bektaşi Veli.

Z tymi nazwami to też już nie pierwszy raz – trzeci most w Stambule miał być nazwany imieniem sułtana, który wymordował kilka tysięcy alewitów. Ale łaskawie postanowiono jednak zmienić nazwę.


6. Prawo o zgromadzeniach


W pakiecie mowa jest o przypisywaniu policyjnych obserwatorów po cywilnemu. Dozwolony czas demonstracji ma się też wydłużyć –teraz można do zachodu słońca.

Poza pakietem jednak pojawił się lepszy pomysł. Otóż w parlamencie czeka projekt ustawy pozwalający policji prewencyjnie aresztować osoby podejrzewane o chęć zorganizowania demonstracji. To dopiero zaawansowana demokracja!


7. Syriacy

Syriakom zostanie zwrócony klasztor Mor Gabriel.


8. Przysięga

„Jestem Turkiem. Jestem uczciwy i pracowity. Moje zasady to ochrona młodszych, szacunek dla starszych, miłość do ojczyzny i narodu większa niż samego siebie. Moim ideałem jest wzrastać, stawać się lepszym. Hej, wielki Ataturku! Przysięgam bez ustanku podążać wyznaczoną przez ciebie drogą, ku wskazanym celom. Moje istnienie jest prezentem dla tureckiego istnienia. Jakże szczęśliwy jest ten, kto mówi ‘jestem Turkiem’”.[1]

Taką przysięga każdego poniedziałkowego poranka dzieci zaczynały tydzień. Tymi też słowami żegnały się w piątek ze szkołą. Nie muszę chyba poddawać szczególnej analizie tej przysięgi, bo od razu wiadomo co z nią jest nie tak: w s z y s t k o.

Tego już nie będzie. MHP zapłakało nad starą dobrą, szowinistyczną przysięgą.


9. Partie

Wprowadzone ma być finansowanie partii z budżetu państwa – nie znam szczegółów.

10. Nazwy wsi

Przywrócone mają być orginalne nazwy miast i wsi w Anatolii. Znaczy się nie-tureckie nazwy.


Zmian w pakiecie było jeszcze kilka – nie wszystkie są smakowite i nie wszystkie są jasne. Teraz o tym, czego nie ma w paczce:


  • Praw mniejszości uznawanych bez wyjątku – czyli zgodnie z normami międzynarodowymi.

  • Zmian w prawie karnym i „prawie do walki z terroryzmem” - obecne zapisy pozwalają na więzienie dziennikarzy, studentów i aktywistów pod zarzutami działalności terrorystycznej. W Turcji jest więcej dziennikarzy w więzieniach niż w Chinach. Podobnie Turcja ma najwięcej terrorystów w więzieniach. To dzięki tak wspaniale skonstruowanemu prawu i kreatywnym prokuratorom, którzy nawet studentów domagających się bezpłatnej edukacji sklasyfikowali jako terrorystów i w rezultacie odsiadują 6ścio letni wyrok. Takich przykładów są setki. 


Pewne kwestie nie wymagają też rozwiązywania, bo de facto nie istnieją. Tak np. chusty już nikogo nie dziwią – stały się elementem codzienności. Klasztor Mor Gabriel został wywalczony w sądzie – nie ma czego oddawać. Można by za to Grekom pozwolić otworzyć seminarium….

Nie ma też nic o ukróceniu samowoli i bestialstwa policji…

Tak w skrócie wygląda zaawansowana turecka demokracja ulepszona oktrojowanym pakietem demokratycznym.


Kampanię wyborczą uważam za otwartą, bo innemu celowi ta żałosna farsa nie mogła służyć.





[1] Türküm, doğruyum, çalışkanım.
İlkem; küçüklerimi korumak,
büyüklerimi saymak,
yurdumu, milletimi özümden çok sevmektir.
Ülküm; yükselmek, ileri gitmektir.
Ey büyük Atatürk!
Açtığın yolda, gösterdiğin hedefe, hiç durmadan yürüyeceğime and içerim.
Varlığım, Türk varlığına armağan olsun.
Ne mutlu Türküm diyene!

niedziela, 29 września 2013

"İşçiyiz, haklıyız, kazanacağız!" – jesteśmy robotnikami, mamy rację, wygramy!

Dla odmiany o czymś pozytywnym – w pewnym sensie. 

W centrum Stambułu, Şişli, mieści się kilkanaście fabryk tekstylnych. Podejrzewam, że warunki pracy są niewiele lepsze niż w sweatshopach w Azji. W styczniu br. właściciel jednej z fabryk, Kazova, nie zjawił się w swojej firmie. Razem z nim zniknęła szansa na wypłacenie zaległych za 4 miesiące pensji. Z dnia na dzień ludzie zostali bez pracy i właściwie bez możliwości domagania się wypłacenia zaległych pensji oraz rekompensaty z tytułu nagłego wypowiedzenia – jeżeli tak to można nazwać. W kwietniu okazało się, że nieobecny właściciel zaczął wywóz maszyn. Do tej pory słabo zorganizowani byli pracownicy Kazovej zebrali się pod fabryką i rozbili namiot. Z pomocą organizacyjną przyszedł Ruch Rewolucyjnych Robotników (Devrimci İşçi Hareketi). Dla niewtajemniczonych: jeżeli nazwa jakiejkolwiek organizacji w Turcji zawiera słowa „robotnik” lub „rewolucja” to jest to, z perspektywy władz, organizacja terrorystyczna. 

Więc ci „terroryści” pod koniec kwietnia przejęli opuszczoną fabrykę, naprawili własnymi środkami trzy maszyny i rozpoczęli produkcję. Nabywców znaleźli na dzielnicowych forach (od czasów Gezi wiele dzielnic utworzyła regularnie się spotykające fora, które zajmują się problemami dzielnic). 

Wczoraj w ramach akcji solidarnościowej z okupującymi fabrykę Kazova robotnikami zorganizowano pokaz mody. Na wybiegu pojawiło się kilku artystów, wśród mówców nie zabrakło moich ulubieńców czyli Rewolucyjnych Muzułmanów. Byli prawnicy z Argentyny opowiadający o 340 fabrykach przejętych w ten sam sposób przez robotników, gdy właściciele uciekli w kryzysowym popłochu. Jak to określił jeden z mówców – „tegoroczna moda to: okupuj, stawiaj opór (diren) i produkuj ”. Zagrali też m.in. Bandista i Grup Yorum, odtańczono halay. Generalnie dość piknikowa atmosfera. 

Z tego co zrozumiałam założono już lub na dniach zarejestrowany będzie kolektyw, który zarządzać ma fabryką. W planach jest też otwarcie kawiarni i kursu przygotowawczego do liceum i na studia (bez takiego kursu młodzież praktycznie nie ma szans na kontynuację nauki na poziomie uniwersytetu. Program szkolny nie jest bowiem kompatybilny z egzaminami końcowymi. Innymi słowy na studia idą ci, których stać na lata kursów przygotowawczych lub ci, którzy załapali się na stypendia oferowane przez różne religijne stowarzyszenia i sekty). Co ciekawe, obyło się bez interwencji policji – przynajmniej tych w mundurach nie było ;) Pewnie byli zajęci aresztowaniami obrońców zwierząt na Taksimie(zatrzymano 19 osób). 

Niech ta opowiastka o Kazowej będzie też pretekstem do przyjrzenia się bliżej sytuacji robotników w 17-stej nawiększej gospodarce świata, o czym premier przypomina na każdym kroku. 

Otóż ta fantastyczna gospodarka ma najgorszy wynik w Europie jeżeli chodzi o wypadki śmiertelne w pracy  i jest trzecia na świecie pod tym względem – tak podaje Bianet. Dzienna norma wypadków w/przy pracy to 4-7 osób. W sierpniu na przykład zginęło 147 a w lipcu 110 pracowników. Dlatego od jakiegoś czasu nad Bosforem nie mówi się o wypadkach w pracy, ale o morderstwach w pracy. Co miesiąc na Taksimie zbiera się grupa pod nazwą „Warta sumienia i sprawiedliwości” - chcą zwrócić uwagę na (nie)beżpieczeństwo w pracy w Turcji i wyrazić solidarność z rodzinami, które straciły bliskich. 

Pracodawcy za wszelką cenę starają się uniknąć pozwu sądowego, więc „dobrowolnie” wypłacają rodzinie zmarłego odszkodowanie zastrzegając przy tym, że wraz z otrzymaniem pieniędzy rodzina zrzeka się prawa do wniesienia sprawy do sądu. Jest to postępowanie jak najbardziej legalne, zgodne też z tradycją lokalna tzw. pieniędzy za krew (kan parası). Kan parası było i jest formą zadośćuczynienia za śmierć członka rodziny i pozwala też członkom rodziny odpowiedzialnej za śmierć uniknąć krwawej zemsty. 

Firmy odpowiedzialne za śmierć pracowników wypłacając kan parası unikają odpowiedzialności karnej za spowodowanie śmierci i w rezultacie nic się nie zmienia w kwestii warunków pracy. Sytuacja nawet się pogorsza – za czasów AKP ilość wypadków śmiertelnych w pracy rośnie…

Pisząc to przypomniał mi się student - jeden z głównych inżynierów nadzorujących remont starej fabryki Bomonti na zlecenie Hiltona. Pewnego dnia przyniósł dzienny raport nt. bezpieczeństwa budowy – nawet jako kompletny laik na podstawie zdjęć byłam w stanie zidentyfikować zagrożenia. Pamiętam kabel średnicy 5cm pod napięciem leżący w piwnicy na wpół zalanej wodą, przez którą robotnicy musieli ciągle przechodzić. Albo tablicę rozdzielczą z wystającymi kablami bez jakiegokolwiek zabezpieczenia. Ów student również próbował mi wyjaśnić, że budowa rusztowania ze schodami trwa dłużej niż takiego bez schodów. Przyznał, że rusztowanie bez schodów jest bardziej niebezpieczne, ale wzruszył ramionami, bo zleceniodawcom zależało na czasie. I jeżeli tzw. poważna, operująca również zagranicą firma budowlana oszczędza na schodach w rusztowaniach, to co dopiero jakieś mniejsze firemki zatrudniające 20 a nie 2 tysiące robotników? Ach, umknęłoby mi: mój student nigdy nie jada w zakładowej stołówce, bo raz kilkudziesięciu robotników wylądowało w szpitalu z ostrym zatruciem pokarmowym. 



sobota, 28 września 2013

Czwarty meczet



Pisząc ostatnio skupiłam się na Stambule - może to wynik lokalnego patriotyzmu? Wprawdzie o meczecie w Ankarze wspominałam wcześniej, ale warto go także postawić w szeregu ze stambulskimi, bo chodzi o podobną walkę o symboliczną dominację.


Tuzluçayir, dzielnica, gdzie na jednym placu budowy wraz z cemevi ma stanąć meczet, w przeszłości nazywana była "Małą Moskwą". Do przewrotu w l.80-tych ubrani po cywilnemu policjanci i faszyści (często to jedno i to samo) malowali na ścianach hasła "Komuniści do Moskwy". Główna (nie byłam, więc może jedna z głównych ulic - bo to "cadde" a te nigdy nie są małe) ulica dzielnicy nosi imię Süleyman Ayten - lewaka zamordowanego przez prawicowca/faszystę. To powinno już wiele mówić o charakterze tej okolicy, ale to byłoby mało. Tuzluçayir w 70% zamieszkana jest przez alewitów. Od dekad jest to "ulubiona" dzielnica policji i prawicowców, którzy bezkarnie mogą stosować dowolne środki wobec "nielojalnych" państwowo i narodościowo mieszkańców dzielnicy.


Nowy meczet i cemevi powstają w Kartaltepe-tuż za granicą Tuzluçayir. Problem polega na tym, że Kartaltepe ma swój meczet dla sunnitów - wystarczający na ich potrzeby, a alewici z Tuzluçayir jeżeli mieliby taką potrzebę, mogliby rozbudować istniejące cemevi.


Tymczasem F.Gullen, który bodajże w 2009 roku twierdził, ze alewici z Tunceli/Dersim nie mają religii (Tunceli, to jedna z tureckich nazw miast/regionów; dawniej Dersim - region zamieszkały przez Kurdów/Zaza w większości alewitów, zbombardowanych w l.1937-1938 w ramach "walki z feudalizmem"/tłumiąc powstanie. Cokolwiek to było, sprowadzało się do bombardowań, wysiedleń, palenia wiosek etc. Wtedy w boju wsławiła się S.Gokcen - pierwsza kobieta-pilot wojskowy w tureckiej historii. O ironio, lotniska w Stambule noszą jej imię, jak i Ataturka, który wydał rozkaz "walki z feudalizmem". Czyli stambulskie lotniska noszą imiona osób zlecających i wykonujących czystki etniczne) postanowił ufundować meczet dla sunnitów i cemevi dla alewitów. Na jednym podwórku.


Uznane to zostało za próbę asymilacji, ludzie wyszli na ulice. Ahmet zginął.


I czyż nie jest to kolejny przykład wymazywania historii? Marginalizacji? Polityczno-religijnej hegemonii?

poniedziałek, 23 września 2013

Trzy meczety



O zmianach urbanizacyjnych, gentryfikacji i neo-osmanizacji Stambułu można pewnie już napisać książkę. Od 2009 roku, odkąd mieszkam nad Bosforem, buldożery rozjechały trzy dzielnice i wjechały do dwóch kolejnych. Nie chcę być złośliwa, ale dziwnym zbiegiem okoliczności „rewitalizacja” objęła dzielnice romską, kurdyjską, grecką i lepianko-namioty migrantów z Anatolii, powstają też budynki w neo-osmańskim stylu. O tym jednak może innym razem. Dziś o meczetach. 

Zacznijmy od najbardziej kontrowersyjnego: meczet na Taksimie. Taksim to plac w sercu Beyoglu, które w czasach osmańskich było dzielnicą chrześcijan i cudzoziemców. Szyldy sklepowe mieniły się wieloma językami – francuskim, greckim, ormiańskim. Co za tym idzie w tej okolicy więcej jest zabytkowych kościołów niż meczetów. Wraz z ludobójstwem Ormian, upadkiem Imperium, wymianą ludności z Grecją a potem pogromem Greków dzielnica ta straciła swój chrześcijański charakter. Do opuszczonych kamienic wprowadzili się migranci z Anatolii. Nadal jednak była to dzielnica z tradycjami pierwszych kin i „europejskich” kawiarni. W czasach Republiki Takism stał się symbolem nowego reżimu. Jednocześnie ówczesne rządy raczej chłodno podchodziły do kwestii budowy meczetów. Gdziekolwiek. Budowa meczetów zaczęła się już/dopiero w czasach Menderesa w l.50-tych i nic już nie stało na drodze nowym projektom, a pod koniec l.60-tych Suleyman Demirel jako pierwszy wspomniał o meczecie na Taksimie. Żeby nie było jednak wątpliwości: na Beyoglu jest kilka meczetów, jednak nie są aż tak imponujące jak okoliczne kościoły. Nota bene zabytkowy meczet przy ulicy Istiklal zapadł się na skutek „rewitalizacji” sąsiedniej kamienicy, którą wedle lokalnej nomenklatury „odnowiono” kopiąc kilka pięter poniżej ulicy by zmieścić wielopiętrowe centrum handlowe. 

W l.90-tych prezydentem Stambułu został R.Tayyip Erdogan, wtedy z mandatu nielegalnej już Partii Dobrobytu. Przed wyborami ogłosił plan budowy meczetu wywołując tym burzę wśród środowisk obawiających się, że jest to początek islamizacji. W międzyczasie R.T.E. został premierem, ale nadal osobiście wymyśla i zatwierdza plany urbanizacyjne Stambułu. Na chwilę obecną wygląda na to, że meczet jednak zostanie wybudowany. 

Początkowo mówiono o budowie na terenie parku Gezi albo biblioteki im. M.K. Ataturka albo też w miejscu Centrum Kultury M.K.Ataturka (AKM). AKM, zbudowany na przełomie l.60tych i 70-tych jest solą w oku premiera. Nie wiem czy nie odpowiada mu nazwa, estetyka czy też fakt, że do zamknięcia w 2008 roku mieściła się tam opera, filharmonia i chór. W każdym bądź razie, AKM zamknięto celem renowacji i tak do tej pory nie wiadomo dokładnie co się dzieje w środku. W czerwcu premier zapowiadał wyburzenie, co wywołało falę oburzenia wśród demonstrantów w parku. Dotychczas park i AKM stoją a meczet ma powstać w miejscu parkingu między konsulatem Francji a stacją rozdzielczą wody (obecnie galeria sztuki a historycznie to stąd Taksim wywodzi swoją nazwę). Sprawiedliwości dziejowej stanie się zadość - meczet wreszcie będzie dumnie górować nad niewiernymi. 



Meczet na wyspie Büyükada (gr. Prinkipos). W tłumaczeniu z tureckiego jest to „duża wyspa”, zaś z greckiego „książę”. Zresztą wyspa należy do archipelagu Wysp Książęcych na Morzu Marmara niedaleko Konstantynopola. Początki osadnictwa sięgają czasów Justyniana II, gdy powstały pierwsze zabytki o charakterze sakralnym. Najważniejsze zachowane zabytki to katedra Aya Dmitri, Aya Yorgi oraz meczet Hamidiye, jest też synagoga i kościół ormiański. Po wymianie ludności w 1923 wyspa straciła swój grecki charakter i stała się miejscem wypoczynku nowej elity Republiki. Nie ma się czemu dziwić gdyż pozostawione przez chrześcijan wille są wyjątkowo urokliwe. Na tutejszych plażach można też było w l.30-tych zobaczyć całkiem odważne kroje kostiumów bikini. Nie dziwię się też Trockiemu, że właśnie tutaj postanowił pomieszkać przez kilka lat zanim udał się do Ameryki Południowej. Jednym słowem na wyspach kwitło życie towarzyskie Stambułu. Wszystkie wyspy archipelagu zamknięte są dla ruchu samochodowego co dodatkowo przyciąga spragnionych spokoju mieszkańców metropolii. Wiele się nie zmieniło w tym zakresie, ale wiele ma się wkrótce zmienić. 

Przez ostatnie 3-4 lata Turcja stała się zakupową mekką arabskich nuworyszy. I przecież nic nie odpręża po tygodniu zakupów jak wycieczka na wyspę. W weekend obok tureckiego drugim językiem jest arabski. Na promie może nawet i pierwszym. Zdaniem premiera arabscy bracia w wierze nie mają możliwości spełnienia swojego między-zakupowego religijnego obowiązku modlitwy(bo w Tayyipowej wersji islamu szóstym filarem jest konsumpcja). Istniejące obecnie 4 meczety rzekomo są niewygodnie i uniemożliwiają turystom wypełnianie religijnych powinności. W związku z tym powstać ma nowy, duży meczet. Protesty architektów – zaburzy to charakter architektoniczny wyspy; miłośników miasta – przecież to tradycyjnie chrześcijańska wyspa, meczetów jest ile trzeba na potrzeby obecnej populacji; mieszkańców i burmistrza – przydałby się szpital, inwestycja w wodne ambulanse, szkoły – wszystko to na nic, bo premier już zdecydował. Meczet powstanie i koniec. 



Który meczet jest największy na świecie? Ten, który powstanie w Stambule (oczywiście po wycięciu kawałka lasu) i według złośliwych (ale obawiam się dość prawdopodobnych) plotek nazwany imieniem jaśnie nam panującego nad Bosforem Tayyipa Erdogana (na marginesie w Rize jest już uniwersytet jego imienia). Meczet, z obowiązkowymi 6 minaretami ma pomieścić 37 tysięcy wiernych, muzeum, centrum konferencyjne, bibliotekę i podziemny parking. Ma być też sekcja dla VIP. Modły odprawiono i budowa ruszyła mimo, że Związek Architektów jak i Związek Urbanistów zaskarżyły projekt. Pomijając już w fakt, że w okolicy istnieje 14 obiektów o charakterze sakralnym, to tego typu gigantyczna konstrukcja zrujnuje sylwetkę miasta. Zresztą dokładnie o to chodzi premierowi, który chciał meczetu widocznego z każdego miejsca w Stambule. 



Te trzy meczety ilustrują coś znacznie rozleglejszego niż ulubiona przez wszystkich „re-/islamizacja”. Bynajmniej nie twierdzę, że te projekty nie mają nic wspólnego z ambicjami „re-/islamizacji”(termin krótki, ale trochę bezużyteczny, bo wypadałoby napisać długie wyjaśnienie, więc liczę na wyrozumiałość) Turcji, ale nie chcę tracić z oczu kilku innych kwestii. 

Po pierwsze, meczet na Taksimie i na wyspie powstają w sercu historycznie chrześcijańskich dzielnic. Dzielnic, których mieszkańcy zostali albo zamordowani i deportowani (Ormianie) albo deportowani (Grecy) lub zmuszeni do ucieczki na skutek pogromu (mam na myśli Greków w Stambule w 1955). Oczywiście oberwało się też innym mniejszościom chrześcijańskim i żydowskim. Wypędzenia przypieczętowano zagrabieniem majątków. Od samego początku Republiki, starano się wymazać z przestrzeni miejskiej pamięć o poprzednich mieszkańcach. Zmieniono nazwy ulic, miejscowości (oprócz chrześcijan ofiarą tej polityki padło wiele grup etnicznych Anatolii, zwłaszcza Kurdowie), zamknięto kościoły i szkoły religijne. Budowa meczetów wydaje się być kolejnym krokiem ku całkowitemu wymazaniu przeszłości. Mówi się, że brakuje meczetów, zapominając o podstawowym pytaniu – dlaczego w państwie, które było siedzibą kalifa były miejsca bez meczetów? Moim zdaniem różnica między przed-AKPowską a obecną polityką zapominania polega na motywach. W przeszłości działano z pobudek etnocentrycznych, nacjonalistycznych. Obecnie dominują motywacje religijne, ale nie tylko. 

Jest to też przejaw szerszego zjawiska osmanizacji Turcji. Reformy z l.20-tych miały na celu zerwanie z osmańską przeszłością. To co osmańskie stało się synonimem ciemnoty i zacofania. Najbardziej radykalnym przejawem odcięcia się od imperialnej spuścizny była zmiana alfabetu i właściwie wymyślenie współczesnego języka tureckiego. Gdyby dzisiaj dać tureckiemu licealiście tekst napisany w XIX wieku nie byłby w stanie go zrozumieć – nawet po transkrypcji na łaciński alfabet. Z kolei AKP z dumą wraca do osmańskich korzeni i bez zażenowania mówi o wskrzeszeniu dawnej chwały Imperium. Dyplomacja zdominowana (przynajmniej teoretycznie) jest przez doktrynę neo-osmańskich stosunków dobrosąsiedzkich. Pojawił się nowy styl w architekturze nawiązujący do klasycznego budownictwa poprzedniego reżimu. Według wyjaśnienia do projektu meczetu na Taksimie, ma on łączyć elementy dziedzictwa zarówno osmańskiego jak i republikańskiego. Z kolei meczet na wzgórzu Camlica, który ma swoją kopułą i 6 minaretami dominować nad miastem, ma chyba przywrócić nieco z blasku tradycji kalifatu. 

Budowa meczetów, które byłyby widoczne i zlokalizowane w prestiżowym miejscu miasta to także symboliczna wymiana elit. To coś na zasadzie znanego nam znad Wisły „teraz kurwa my”. Do l.80-tych praktykujący muzułmanie byli wykluczeni z gospodarczego rozwoju i państwowych posad. Wraz z neoliberalnymi reformami zapoczątkowanymi przez Turguta Ozala i armią szukająca przeciwwagi dla separatyzmu kurdyjskiego, zaczął powstawać islamski kapitał. Teraz, mając pieniądze i władzę, ci niegdyś dyskryminowani i wyśmiewani religijni muzułmanie mogą pozwolić sobie nie tylko na manifestację swojej obecności w społeczeństwie, ale nawet na domaganie się kawałka przestrzeni. Sekularyści płaczą, że anatolijska religijna ciemnota pcha się do centrów miast. Do tej pory grzecznie czekali w slumsach na obrzeżach, teraz wybierają polityków, którzy budują im meczety w samym centrum. 

Toczy się wojna. Wojna o pamięć, miejsce w historii i w społeczeństwie. A polem bitwy jest biedny Stambuł rozjeżdżany buldożerami. 

Jeżeli pominiemy symboliczny wymiar opisanych powyżej projektów, to pozostanie nam osobisty upór premiera w ich realizacji. Trzeba przyznać, że kwestia meczetu na Taksimie jest flagowym projektem R.T.E., który cierpliwie, bo już 20 lat, walczy o jego powstanie. Fakt, premier wychował się w Stambule, ale nie tłumaczy to chyba dlaczego każdy większy projekt w mieście wymaga jego błogosławieństwa. Na chwilę obecną wygląda to tak, jakby Tayyip wziął miasto w posiadanie. Wraz z tym władztwem przybył korowód inwestorów i innych magików od spekulacji, ale o tym to już naprawdę innym razem….