środa, 13 listopada 2013

Pierwiosnek wiosny nie czyni, ale...



Gdy w ubiegłym tygodniu rozpętała się awantura o mieszkania studentów nie spodziewałam się, że wywoła to ograniczoną, ale jednak burzę wewnątrz partii rządzącej. Aż miło patrzeć, gdy premier tak jak w czerwcu peroruje w oderwaniu od rzeczywistości. Na szczęście tym razem do nikogo nikt nie strzela. Na razie. 

Wspominałam już, że wicepremier i rzecznik AKP w jednej osobie, Bülent Arınç, dość chłodno wypowiadał się na temat kontroli mieszkań studenckich. Miał czelność powiedzieć, że premier na pewno nie miał na myśli ingerowania w czyjkolwiek styl życia. Premier zrugał go za to wielokrotnie, popadając w jeszcze większa skrajność nie wykluczając zmian prawnych. W międzyczasie ambitny gubernator z Adany Hüseyin Avni Coş ochoczo wsparł premiera i zapowiedział, że z pełną determinacją wykona instrukcje i skontroluje w jakich to warunkach mieszkają studenci. 

Adana, miasto większe od Warszawy, ale z mentalnością wsi jeżeli chodzi o relacje damsko-męskie już teraz jest trudnym miejscem dla studentów o nienormatywnym stylu życia. Miałam wątpliwą przyjemność odwiedzić to miasto kilkakrotnie i nigdy nie zapomnę mojego zdumienia, gdy wyszłam z restauracji o 19:00 – zasiedziałam się czytając książkę – i odkryłam z przerażeniem, że jestem jedyną kobietą na ulicy. W minibusie, w który wsiadłam sytuacja wyglądała podobnie, ale była jeszcze jedna kobieta, ale w średnim wieku i w chuście, wiec nie moja liga. Tego samego wieczoru recepcjonista kilkakrotnie próbował na różne sposoby przekonać mnie do wpuszczenia go do pokoju. Tym samym jest to miasto, które i tak jest konserwatywne i gdzie naprawdę ciężko jest wywalczyć sobie oazę niepatriarchalnej kontroli. A kobieta, która nie daje się sterroryzować musi liczyć się z tym, że z takimi recepcjonistami będzie miała do czynienia notorycznie. 

Głośne poparcie, jakiego gubernator udzielił premierowi wywołało protest studentów. Coş demonstrantów nazwał alfonsami. Wszystkie partie zareagowały uznając, że to jednak mocne słowa. Na co premier wyraził na spotkaniu klubu parlamentarnego AKP zrozumienie dla słów kolegi z partii. Wprawdzie premier zaznaczył, że nie popiera takiego doboru słów, to jednak była to reakcja na hasła skandowane przez demonstrantów. Ci z kolei krzyczeli „Hükümet istifa” „Allah belanı versin” czyli „Rząd do dymisji” i „God damn you” – niestety nie potrafię znaleźć w języku polskim odpowiedniego przekleństwa z udziałem Boga. W tym samym przemówieniu Premier oznajmił, że nie rzuci gubernatora „na pożarcie” (dokładnie tego samego określenia użył w odniesieniu do policjantów, którzy brutalnie pacyfikowali czerwcowe demonstracje). Tymczasem wicepremier był nieobecny, mimo iż do niego też skierowane były słowa ostrzeżenia. R.T.E. mówił bowiem o tych, którzy dzielą partię i szykują zasadzkę, ale podkreślił, że różnice zawsze mogą ich dzielić, powinny jednak zostać „w rodzinie”. Premier wierzy też, że wrogowie jego przyjaciół ich pokochają. Nie wiem o co w tym chodzi. 

Najważniejsze, że napięcia wewnątrzpartyjne – widoczne już w czerwcu – znowu wypływają na powierzchnię. Coraz bardziej radykalna i skłócająca retoryka premiera zaczyna wzbudzać obawy o rezultat powoli zbliżających się wyborów. Nie od wczoraj wiadomo też, że prezydent nie jest wielkim fanem premiera, więc być może kolejne wybryki R.T.E. spowodują bunt w partii, która zadomowiła się już w swoich rolach i przywilejach. Być może dokona się wewnątrzpartyjny zamach stanu? Może to jeszcze za wcześnie, może po prostu źle życzę premierowi? 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz