środa, 20 listopada 2013

Dobry Kurd, zły Kurd



W ubiegły weekend 16-17 listopada R.T.E. w asyście ministra spraw zagranicznych i bodajże finansów spotkał się w Amedzie (tur. Diyarbekir) z Masoudem Barzanim, prezydentem autonomicznego rządu kurdyjskiego w północnym Iraku, liderem Demokratycznej Partii Kurdystanu (KDP). 

Spotkanie okraszone było występem Şivan Perwera, który na zaproszenie premiera wrócił po ponad 30 latach wygnania w Niemczech. Został zmuszony do wyjazdu w 1976 roku ponieważ uparcie tworzył muzykę po kurdyjsku. Nie jest to oczywiście jedyny ani też ostatni artysta, który spędził większość życia na wygnaniu. Partnerem na scenie był İbrahim Tatlises, król arabesek. Osobiście nie przepadam za jego muzyką – nostalgiczne pianie do księżyca, ale o gustach się nie dyskutuje. Chodzą też pogłoski o handlu bronią i farmach opium, które mają być w jego posiadaniu, ale nigdy nie postawiono mu zarzutów. Kilka lat temu został postrzelony w głowę podczas zamachu na jego życie. Coś musi być więc na rzeczy, bo zwykłego piosenkarza raczej nikt nie próbowałby rozstrzelać. 

Złośliwi, do których należę, uważają to spotkanie walką o głosy w nadchodzących wiosną wyborach lokalnych. Na spotkaniu nie byli obecni przedstawiciele BDP (Partii Pokoju i Demokracji), natomiast w dużej liczbie obecni byli członkowie i politycy AKP. 

Proces pokojowy z Kurdami z północnego Kurdystanu ugrzązł, bo pomimo wielu obietnic niewiele się zmieniło w podejściu Ankary do Kurdów i regionu. Nie ma np. żadnych gwarancji prawnych dla partyzantów, którzy złożą broń, że nie zostaną aresztowani. Od miesięcy domaga się tego Apo, więziony w odosobnieniu na wyspie lider PKK. Niewiele zmieniła się także retoryka rządu wobec samego Apo, z którym prowadzą rzekomo negocjacje. Nadal wielokrotnie premier używa określeń typu „terrorysta” czy też „morderca”. 

Tymczasem wybory się zbliżają i trzeba odtrąbić jakieś zwycięstwo na froncie kurdyjskim. Wielu też Kurdów w poprzednich wyborach głosowało na AKP i teraz są rozczarowani brakiem faktycznego postępu. Wizyta Barzaniego miała pokazać, że premier jest otwarty na dialog z Kurdami i wszelkie oskarżenia o obstrukcję procesu pokojowego są bezzasadne. Prawda jest jednak taka, że Barzaniego z Erdoganem łączą interesy przede wszystkim ekonomiczne. W tle majaczy też walka o władzę w obrębie ruchu kurdyjskiego. Barzani miał przyłożyć rękę do wydalenia Abdullah Öcalana z Włoch, gdy ten starał się tam o azyl polityczny pod koniec l.90tych. Ponoć we włoskich archiwach znajdują się dokumenty przysłane przez Barzaniego podważające przywódczą rolę Apo i dyskredytujące go jako kandydata do azylu. W rezultacie Apo wyjechał do Afryki, gdzie został wydany i schwytany przez tureckie służby specjalne. Karę śmierci zamieniono mu na dożywocie, które odsiaduje w odosobnieniu na wyspie Imrali. 

Erdogan z Barzanim dogadali się w sprawie uruchomienia rurociągu, który ma dostarczać do Turcji kurdyjski gaz i ropę. Już teraz w południowym Kurdystanie tureckie firmy energetyczne są poważnymi graczami. Jednocześnie dwaj politycy podzielają stanowisko wobec autonomii Kurdów ze wschodniego Kurdystanu, Rajova.

12 listopada PYD (Democratic Union Party) ogłosiła autonomię na terenach kontrolowanych przez YPG (People’s Protection Units) czyli swoje zbrojne ramię, rzekomo szkolone przez PKK (z północnego Kurdystanu, tj. południowo-wschodniej Turcji). Teren autonomii obejmuje 10% terytorium Syrii i zamieszkany jest przez liczne mniejszości, które nota bene wspierają deklarację, gdyż ich przedstawiciele zostali uwzględnieni w procesie budowania struktur. 

Jednak ani Turcja ani oficjalnie Region Kurdystanu w Iraku północnym nie uznały deklaracji. 

Turcja nie chce uznać autonomii Rojova, gdyż widzi w niej wzmocnienie PKK oraz konkurencję dla popieranych przez Ankarę ugrupowań sunnickich walczących przeciwko Assadowi. Mimo oficjalnych zaprzeczeń, Ankara nie ukrywa się specjalnie z poparciem dla takich ugrupowań jak Jabhat al-Nusra, których bojownicy przekraczali granicę z Turcją bez żadnych problemów, odpoczywając i lecząc rannych w tureckich szpitalach. I nawet, gdy w maju w Reyhanli zamach bombowy zabił 52 osoby, a tureckie Wikileaks ujawniły, że za zamachem stoją radykalne sunnickie ugrupowania walczące w Syrii, polityka Ankary wobec bojowników się nie zmieniła. Według oficjalnej wersji nadal toczy się dochodzenie w sprawie zamachu, ale wstępnie uznaje się, że za zamachem stoi Assad. 

Tymczasem od zeszłego roku YPG skutecznie walczyło z różnymi ugrupowaniami islamistów przynosząc względny spokój wsiom pod swoją kontrolą. 

Nie podoba się to także Barzaniemu, którego frakcje kurdyjskie w Syrii przegrały z PYD. Poza tym wiadomo, że PYD sympatyzuje z PKK, które nie jest w najlepszej komitywie z KDP (Kurdistan Democratic Party) Barzaniego, który z kolei jest w doskonałych relacjach z Erdoganem. 

W październku KDP odmówiła jednemu z przywódców PYD, Salihowi Muslimowi wjazdu na teren południowego Kurdystanu, gdy ten wracał z Syrii z pogrzebu syna, który zginął w walkach z al-Kaidą. To ilustruje trwającą już od dłuższego czasu walkę o przywództwo Kurdów. 

Co więcej Barzani oskarża PYD o współpracę z Assadem. Fakt, YPG walczy z anty-assadowskimi islamistycznymi ugrupowaniami, ale jest to raczej samoobrona niż wspólny front z reżimem Assada. Islamiści marzący np. o Islamskiej Republice Iraku nie mają bowiem w wysokim poważaniu Kurdów, którzy nie są Arabami. 

Tym samym na weekendowe spotkanie w Amedzie można patrzeć dwojako. Z jednej strony jest to próba podziału Kurdów na tych dobrych i tych złych, gdzie źli są ci lokalni, z BDP i PKK z Apo na czele; a dobrzy, to ci gospodarni, siedzący na gazie zwolennicy i rodzina Barzaniego. Wszystko to okraszone występem Şivan Perwera, idola wielu Kurdów. Na dokładkę premier użył słowa „Kurdystan”, które do tej pory było tabu, a przez wiele lat można było za to iść do więzienia. Zresztą do tej pory w więzieniach siedzą ludzie oskarżeni o separatyzm tylko dlatego, że użyli słowa Kurdystan. 

Premier mówił też o powrocie z wygania, jednocześnie zlecając przeniesienie 300 więźniów w głąb Turcji uniemożliwiając rodzinom kontakt z bliskimi. Więzienia mają zostać opróżnione, gdy tymczasem w planach jest budowa kilku kolejnych. Dużo więc obietnic nie tyle bez pokrycia, co w sprzeczności z faktami. 

Z kolei wspólny front Erdogan-Barzani w sprawie Rojava pokazuje brak wspólnoty interesów w obrębie ruchu kurdyjskiego. Został też po raz trzeci odwołany Kongres Narodowy Kurdów właśnie z powodu podziałów. 

Więc kto jest dobry? Barzani i KDP. A zły? Apo, BDP, PKK i PYD - czyli nie odzielający ekonomiczno-politycznej wizji R.T.E. i kolegi Barzaniego. 

Problem polega na tym, że bez Apo, PKK i BDP nie może być mowy o procesie pokojowym w Turcji. Znamienne jest też to, że BDP nie pojawiło się w Amedzie na wielkiej hucpie premiera. 

Zostawiam was z Ciwanem Haco, artystą, który wraca do Turcji regularnie na koncerty i potrzebowała specjalnego zaproszenia premiera. Koncertuje od kilku lat i nie bierze udziału w kampanii wyborczej. https://www.youtube.com/watch?v=5fbBUE373Ao



sobota, 16 listopada 2013

Wąsy a dzieci

Tłumacz i pisarz Semih Fırıncıoğlu przeprowadził ciekawe badania nad wąsami parlamentarzystów. Wąs a la premier stał się symbolem pewnego sposobu myślenia, ale nie widziałam jeszcze prób statystycznego skorelowania wąsów z ilością dzieci. Jemu się udało.

Pod lupę wziął parlament turecki, w którym zasiada 548 posłów i posłanek. Kobiety stanowią 14,41% członków parlamentu. Jeżeli chodzi o rozkład posłanek w klubach, to BDP i HDP mają największy udział kobiet – 31,03 %, AKP i CHP mają niewiele ponad 14% a najgorzej wypada MHP z 5,76%. 

Posłanki są średnio o 4 lata młodsze od posłów, których średnia wieku wynosi 53. Średnia wieku dla BDP to 50 lat, AKP 51, CHP 55 and dla MHP 56. 

Z 548 parlamentarzystów tylko 24 osoby nie są w związku małżeńskim, w tym 13 kobiet i 11 mężczyzn. Na parlamentarzystę przypada 2,32 dziecka, z czego w tej kategorii przoduje AKP, dla której średnia to 2,6 dziecka a najniższą średnią ma CHP – tylko 1,7 dziecka. 

Na 468 mężczyzn 225 czyli 48% ma wąsy i największy odsetek wąsatych należy do AKP. Z 281 posłów AKP 169 ma wąsy czyli 60%. Dla porównania na 115 posłów CHP 28 ma wąsy czyli 24%. W pozostałych partiach 35% posłów nie goli się pod nosami. W zestawieniu z zawodem na 15 teologów 13 ma wąsy czyli 87%. Wśród lekarzy i absolwentów administracji publicznej 63% a wśród inżynierów 60% jest wąsata. 

Najciekawsza jest korelacja wąsów i ilości dzieci. Im więcej poseł ma dzieci tym większe prawdopodobieństwo, że jest wąsaty. 1 dziecko – 24% wąsatych, 2 dzieci – 39%, 3 dzieci – 61%, 4 dzieci - 74%, 5 dzieci – 94% a 6 i więcej dzieci –takich posłów jest 14 i każdy ma wąsy.

Nie jest to najpoważniejsze badanie, ale w lekki sposób pokazuje konserwatywną strukturę parlamentu. Oczywiście badanie nie uwzględniało różnych stylów - ale tutaj potrzebny byłby materiał wizualny, bowiem wąsy AKP to nie te same co MHP itd... :) Wpisuje się to zresztą w szersza polityzację owłosienia twarzy i głowy u mężczyzn jak i chust u kobiet. Widać to także na przykładzie bojowników religijnych - w zależności od tego, do jakiego ugrupowania należą, model brody, wąsów i fryzura są inne. 

Pokazuje też kilka innych rzeczy. Parlamentarzyści MHP są najstarsi – i taka jest też ideologia – nacjonalistyczno-religijne dinozaury. Z kolei CHP ma najmniejszą średnią jeżeli chodzi o dzieci. Jest to bowiem partia kemalistów, którzy przez dekady korzystali z edukacji, służby zdrowia (bo to raczej grupa miejska) i dostępu do urzędów państwowych a co za tym idzie wspomnianych ułatwień w dostępie do edukacji itd. – błędne koło. Jest to też partia, która raczej nie przyciąga wielu młodych. AKP pochodzi z centralnej Anatolii, gdzie dzieci ma się dużo nie tylko ze względu na konserwatywny model rodziny, ale jest to też zwykła ekonomiczna konieczność, bo dzieci są najzwyczajniej w świecie siłą roboczą. Oczywiście nie dotyczy to dzieci posłów i posłanek…



środa, 13 listopada 2013

Pierwiosnek wiosny nie czyni, ale...



Gdy w ubiegłym tygodniu rozpętała się awantura o mieszkania studentów nie spodziewałam się, że wywoła to ograniczoną, ale jednak burzę wewnątrz partii rządzącej. Aż miło patrzeć, gdy premier tak jak w czerwcu peroruje w oderwaniu od rzeczywistości. Na szczęście tym razem do nikogo nikt nie strzela. Na razie. 

Wspominałam już, że wicepremier i rzecznik AKP w jednej osobie, Bülent Arınç, dość chłodno wypowiadał się na temat kontroli mieszkań studenckich. Miał czelność powiedzieć, że premier na pewno nie miał na myśli ingerowania w czyjkolwiek styl życia. Premier zrugał go za to wielokrotnie, popadając w jeszcze większa skrajność nie wykluczając zmian prawnych. W międzyczasie ambitny gubernator z Adany Hüseyin Avni Coş ochoczo wsparł premiera i zapowiedział, że z pełną determinacją wykona instrukcje i skontroluje w jakich to warunkach mieszkają studenci. 

Adana, miasto większe od Warszawy, ale z mentalnością wsi jeżeli chodzi o relacje damsko-męskie już teraz jest trudnym miejscem dla studentów o nienormatywnym stylu życia. Miałam wątpliwą przyjemność odwiedzić to miasto kilkakrotnie i nigdy nie zapomnę mojego zdumienia, gdy wyszłam z restauracji o 19:00 – zasiedziałam się czytając książkę – i odkryłam z przerażeniem, że jestem jedyną kobietą na ulicy. W minibusie, w który wsiadłam sytuacja wyglądała podobnie, ale była jeszcze jedna kobieta, ale w średnim wieku i w chuście, wiec nie moja liga. Tego samego wieczoru recepcjonista kilkakrotnie próbował na różne sposoby przekonać mnie do wpuszczenia go do pokoju. Tym samym jest to miasto, które i tak jest konserwatywne i gdzie naprawdę ciężko jest wywalczyć sobie oazę niepatriarchalnej kontroli. A kobieta, która nie daje się sterroryzować musi liczyć się z tym, że z takimi recepcjonistami będzie miała do czynienia notorycznie. 

Głośne poparcie, jakiego gubernator udzielił premierowi wywołało protest studentów. Coş demonstrantów nazwał alfonsami. Wszystkie partie zareagowały uznając, że to jednak mocne słowa. Na co premier wyraził na spotkaniu klubu parlamentarnego AKP zrozumienie dla słów kolegi z partii. Wprawdzie premier zaznaczył, że nie popiera takiego doboru słów, to jednak była to reakcja na hasła skandowane przez demonstrantów. Ci z kolei krzyczeli „Hükümet istifa” „Allah belanı versin” czyli „Rząd do dymisji” i „God damn you” – niestety nie potrafię znaleźć w języku polskim odpowiedniego przekleństwa z udziałem Boga. W tym samym przemówieniu Premier oznajmił, że nie rzuci gubernatora „na pożarcie” (dokładnie tego samego określenia użył w odniesieniu do policjantów, którzy brutalnie pacyfikowali czerwcowe demonstracje). Tymczasem wicepremier był nieobecny, mimo iż do niego też skierowane były słowa ostrzeżenia. R.T.E. mówił bowiem o tych, którzy dzielą partię i szykują zasadzkę, ale podkreślił, że różnice zawsze mogą ich dzielić, powinny jednak zostać „w rodzinie”. Premier wierzy też, że wrogowie jego przyjaciół ich pokochają. Nie wiem o co w tym chodzi. 

Najważniejsze, że napięcia wewnątrzpartyjne – widoczne już w czerwcu – znowu wypływają na powierzchnię. Coraz bardziej radykalna i skłócająca retoryka premiera zaczyna wzbudzać obawy o rezultat powoli zbliżających się wyborów. Nie od wczoraj wiadomo też, że prezydent nie jest wielkim fanem premiera, więc być może kolejne wybryki R.T.E. spowodują bunt w partii, która zadomowiła się już w swoich rolach i przywilejach. Być może dokona się wewnątrzpartyjny zamach stanu? Może to jeszcze za wcześnie, może po prostu źle życzę premierowi? 


czwartek, 7 listopada 2013

Życie seksualne studentów


Dolar kosztuje już 2 liry, więc rząd zajął się wreszcie czymś poważnym – życiem seksualnym studentów. Prawda jest taka, że państwo siedzi w majtkach studentów już chyba od zarania republikańskich dziejów, ale tym razem pojawił się element religijny.

Zacznę od wątku osobistego. Pięć lat temu dostałam letnie stypendium rządu tureckiego i wysłano mnie do Izmiru – twierdzy kemalistów i rozwiązłych Turczynek. O akademikach wcześniej wiele słyszałam, ale raczej nie dowierzałam opowieściom. Głupia byłam. Już wprowadzając się do akademika znajomy, który mnie podwiózł (akademik był na końcu świata) został zatrzymany przed schodami na zewnątrz budynku – samcom poza pierwszy schodek wejść nie wolno. Więc sama wniosłam plecak, który natychmiast został przeszukany – nie powiedziano mi czego szukają. Dostałam pokój – z jedną metalową szafką zamykaną na kłódkę. Drzwi do pokoju nie miały klucza, gniazdka były chyba dwa – na cztery osoby. Był absolutny zakaz używania np. czajnika elektrycznego. Rzeczy rano nie mogłam zostawić na łóżku lub na stole- wszystko musiałam zamykać w tej jednej szafce. Dziewczyny, z którymi dzieliłam pokój – też stypendystki – wykazały się rewolucyjną odwagą, bo przygotowywały herbatę w pokoju – jedna z nas stała na straży na korytarzu. Po korytarzach bowiem od czasu do czasu przechadzały się strażniczki. Na korytarzach były też megafony – do czego służyły to za chwilę. 

Moim ulubionym rytuałem jednak było wieczorne podpisywanie listy obecności. Otóż przed północą wszystkie musiałyśmy z legitymacjami w rękach zjawić się w recepcji, gdzie strażniczki wystawiały listy obecności, które trzeba było po okazaniu legitymacji podpisać. Gdy któraś już spała lub co gorsza nie było jej w akademiku strażniczki darły się w megafony. Po złożeniu podpisu można było iść spać. Nie pamiętam już czy gaszono nam światło, bo po kilku dniach zaczęłam uciekać z tej kolonii karnej. Skorzystałam z przywileju przysługującemu obcokrajowcowi, a na dodatek kobiecie z Europy Środkowej. Co tydzień pisałam podania o zezwolenie na późny lub brak powrotu do akademika. Teoretycznie moi rodzice powinni na to wyrazić zgodę, ale na szczęście nie jestem Turczynką. Musiałam tylko podać adres, gdzie będę i numer telefonu osoby, z którą się zatrzymam. Takie zezwolenie miałam na jakieś 5-6 dni w każdym tygodniu – na więcej nie chcieli mi dać. Dzięki temu mogłam wracać kiedy chcę za cenę spojrzeń strażniczek. Gdybym była Turczynką nie byłoby to w ogóle możliwe – chyba, że za zgodą rodziców i to tylko raz w miesiącu pewnie. 

Mężczyzn teoretycznie obowiązywały te same zasady, ale jak to bywa w patriarchalnym świecie, samce są równiejsze. Nie tylko, gdy nie wracali na noc lub się spóźniali nikt nie dzwonił do ich rodziców, to także mogli zostać po północy na terenie przyakademikowych ogrodów. Nas spędzano do budynków, gdy oni mogli sobie do woli harcować po parku. 

Mój akademik nie był wyjątkowy – typowy państwowy akademik jakich mnóstwo w całej Turcji. 

Równie wesoło było, gdy wynajmowałam mieszkanie. Z pierwszego zostałam wyrzucona, bo odwiedzali mnie znajomi płci przeciwnej. Co ciekawe właściciel mieszkania, nie mieszkał w tym samym budynku, więc życzliwi sąsiedzi musieli mu donieść. Wyprowadziłyśmy się do innego mieszkania, gdzie od początku miałyśmy zakaz przyjmowania mężczyzn. Nawet w czasie przeprowadzki właściciel nowego mieszkania krzywo się patrzał na kolegów wnoszących nam meble na 3cie piętro. 

W Stambule nauczona wcześniejszym doświadczeniem od razu szukałam mieszkania „mieszanego”. Ogłoszenia są bowiem trojakiego charakteru: pokój/mieszkanie dla „panien”, „mężczyzn” lub dla „rodziny”. Wyłowić ogłoszenie bez wskazania na pożądaną płeć przyszłego współlokatora jest ciężko. I nie jest to bynajmniej, a przynajmniej nie zawsze, powodowane preferencjami osób, które już się wprowadziły – zazwyczaj jest to wola albo sąsiadów(!) albo właściciela mieszkania. Udało mi się znaleźć pokój w mieszkaniu, w którym było już dwóch studentów. Zanim się ostatecznie wprowadziłam jeden z nich obszedł wszystkich sąsiadów tłumacząc, że „siostra” się wprowadza i żeby źle o mnie nie myśleli. Gdy jakiś czas później szukałam kolejnego mieszkania, tym razem już z partnerem, też mieliśmy problemy. Wielokrotnie pytano nas o akt ślubu i gdy mówiliśmy prawdę nasi rozmówcy odkładali słuchawkę lub w oczy mówili, że to mieszkanie nie jest dla nas. W końcu chęć zarobku zwyciężyła i znaleźliśmy człowieka, który wynajął nam mieszkanie, ale pod warunkiem, że nie powiemy sąsiadom, że nie jesteśmy po ślubie. 

Pomimo iż nie należę do lokalnej kultury i zazwyczaj nie obowiązują mnie te same normy społeczne, miałam kłopoty mieszkaniowe. Mogę tylko wyobrażać sobie na jakie trudności natrafia Turczynka, która chce wieść podobny styl życia. Większość znanych mi kobiet kłamie i wyrzuca partnera na czas odwiedzin rodziny i modli się, żeby rodzina nie zgadała się z sąsiadami. 

Tym samym państwo i społeczeństwo stały na straży moralności już od dłuższego czasu. To jednak nie wystarcza premierowi, który w imię „konserwatywnej demokracji” chce jeszcze większej kontroli nad życiem seksualnym studentów. Rzekomo doszły go lamenty matek i ojców, którzy są przerażeni, bo ich dziecięcia nie mieszkają w moralnych warunkach. Premier zlecił kontrolę nad akademikami – jest tam bowiem tyle przestrzeni do mieszania się! Ale solą w oku są tak naprawdę prywatne mieszkania – sąsiedzi mają donosić na studentów, którzy łamią wartości rodzinne. A jak się okazało, że mieszkanie bez ślubu nie jest przestępstwem, to premier radośnie oznajmił, że stosowne zmiany w prawie mogą z łatwością być wprowadzone. Wicepremier próbował złagodzić ostry ton R.T.E., ale ten jeszcze bardziej się zagalopował proponując właśnie zmiany prawne. Pytanie kto i jak miałby nadzorować prywatne mieszkania pozostaje bez odpowiedzi. Na szczęście. Pewnie do czasu.

Problem polega na tym, że nawet jeżeli nie będzie żadnych zmian prawnych, to słowa premiera są sygnałem dla wielu jego zwolenników, którzy w imię „konserwatywnej demokracji” będą utrudniać studentom wynajem mieszkań. Z kolei ci, którzy nie będą mieć „moralnych” oporów będą mieć okazję do poniesienia czynszu. Będą bowiem ryzykować reputację wśród wszystkowiedzących sąsiadów i wyższy czynsz może im to rekompensować. Doprowadzić to może do de facto zakazu wynajmu mieszkań dla par i mieszanych grup studentów. Przy tym jak teraz wygląda wynajęcie mieszkania bez ślubu w Stambule dzięki zachęcie premiera wkrótce może to być niemożliwe z racji presji społecznej albo wyśrubowanych cen. 

Pozytywnie na nowy projekt rządu zareagowały jedynie środowiska LGBTQ – nigdy państwo tak silnie nie wspierało jednopłciowych związków. Bo skoro kobiety mieszkające z mężczyznami wchodzą z nimi w relacje seksualne, to trzeba założyć, że tego samego premier spodziewa się po mężczyznach lub kobietach dzielących pokój/mieszkanie. I tak islamski premier wprowadza homoseksualną utopię ;) 

To nie koniec pomysłów. Już dwa tygodnie temu pojawił się projekt wspierania młodych małżeństw. Moim zdaniem o wiele bardziej niebezpieczny niż kontrola mieszkań. Jak wiemy, premier marzy o silnej i prężnej Turcji. Czyli chodzi mu o tanią siłę roboczą i dużo mięsa armatniego. Stąd też od lat promuje model 3+2 a ostatnio nawet 4+2 czyli rodzice i czworo dzieci. Żeby dzieci było więcej i szybciej trzeba obniżyć wiek, w którym zawierane są małżeństwa. Średnia wieku dla kobiet to 23, 5 lat a dla mężczyzn 26,5 lat. 

Wkrótce, bo zakładam, że premier wyda stosowny dekret, studenci, którzy wstąpią w związek małżeński będą zwolnieni ze spłaty kredytu studenckiego. Genialne, prawda? Biorąc pod uwagę ogromną w Turcji presję rodziny na dziecko jak najszybciej po ślubie, wiele kobiet będzie narażone na ryzyko przerwania studiów. A bez studiów ciężej będzie o pracę, rozwód itd. W tej chwili zresztą istnieje w prawie zachęta dla kobiet żeby rezygnowały z pracy po ślubie. Kobieta, która teraz w ciągu roku od zawarcia małżeństwa zrezygnuje z pracy dostanie „odszkodowanie” w wysokości 3 pensji. Z tego co wiem większość kobiet pracujących legalnie z tego korzysta. Ja się pożegnałam w ten sposób z trzema koleżankami z pracy. Jeszcze inna zrezygnowała z pracy już przed ślubem. Znajoma pracująca w HR żegna się ze wszystkimi młodymi pracowniczkami, które wychodzą za mąż. Część z nich wraca do pracy po przerwie – często przerwie na dziecko. Mają jednak wykształcenie i doświadczenie, więc mają jak wrócić na rynek pracy, nawet jeżeli z trudnościami. Nowy pomysł premiera eliminować będzie kobiety z rynku pracy jeszcze zanim skończą studia. Tym samym wszystkie wskaźniki genderowe, które od lat w Turcji powoli pięły się w górę mają szansę spaść do poziomu sprzed nie-wiem-kiedy. 

Nie zapominajmy o tym, że dopiero kilka tygodni wraz z tzw. „pakietem demokratycznym” kobiety w chustach uzyskały dostęp do funkcji państwowych. W rezultacie bodajże cztery posłanki zjawiły się na obradach parlamentu w chustkach wywołując oburzenie ze strony wielu kolegów. Jednocześnie posłanka CHP, która ma protezę nogi jest nadal zobligowana do noszenia spódnicy mimo wielu protestów. Wielokrotnie zwracała uwagę, że zakaz noszenia spodni dla parlamentarzystek jest reliktem minionej epoki, a w jej przypadku dodatkowo obnażającym niepełnosprawność, którą chciałaby zachować dla siebie. 

Wbrew pozorom wszystko to wpisuje się w polityczną tradycję Turcji, gdzie od czasów Ataturka kobiety były polem ideologicznej bitwy. Najpierw nakazano się odsłonić i iść do pracy, nie zezwalając jednocześnie na faktyczną emancypację, gdyż ruch kobiecy niezależny od władz został zdelegalizowany. Dominował model kobiety zakrytej „od środka[1]”. Na zewnątrz miała nie nosić chusty, ale normy „moralne” obowiązywały ją takie same jak w przypadku norm religijnych. Więc po pracy do domu i do dzieci. Synów miały wychowywać na patriotów a córki na matki i żony tychże patriotów. Wprowadzony w latach 20-tych kodeks karny był tłumaczeniem kodeksu karnego faszystowskich Włoch. W ten sposób do 2004 roku, gdy wprowadzono nowy kodeks karny, zdrada małżeńska była przestępstwem, gwałt podpadał pod przestępstwa przeciw rodzinie a gwałciciel, który poślubił ofiarę unikał kary, nawet w przypadku gwałtu zbiorowego. To tylko najbardziej rażące przepisy. Kodeks cywilny, tłumaczony z francuskiego kodeksu Szwajcarii też był niewiele lepszy. Kobieta np. musiała uzyskać zgodę męża na podjęcie pracy. Nowy kodeks wprowadzono w 2001 roku. Oba akty prawne były rezultatem niezmordowanej walki organizacji kobiecych, którym udało się w znacznym stopniu poskromić anty-kobiece zapędy legislatorów. Nota bebe była to AKP pierwszej kadencji. Patrząc z dzisiejszej perspektywy aż trudno uwierzyć, że to ta sama partia polityczna poszła na aż takie ustępstwa względem żądań feministek. 

Od l.80-tych toczył się zażarty spór o prawo do edukacji kobiet w chustach, który fantastycznie został wykorzystany przez R.T.E. i który nadal służy mu do budowania poczucia wykluczenia i pokrzywdzenia przez świeckie elity. W ubiegłym miesiącu „zalegalizowano” chusty. Niemniej jednak debaty kto kobietom każe je nosić i czy ktoś każe się nie skończyły. 

Przytaczając tutaj bardzo skrótowo historię ruchu kobiecego w Turcji chciałam pokazać, że walka kobietami i życiem seksualnym nie jest narzędziem tylko tego rządu. Tak jak w wielu krajach kobiety są wygodnym polem walki o głosy wyborców i świetnym tematem zastępczym. W ostatnich tygodniach istotnie kwestie związane z wolnością kobiet są na pierwszym planie, nie jest to jednak specyfika tylko partii rządzącej obecnie. Do tej pory jednak państwo nie próbowało nadzorować tego co się dzieje poza akademikami (akademiki z ochroną studentek świetnie ilustrują wspominane wcześniej oczekiwanie wobec kobiet, że będą „zakryte od środka”). A w prywatnymi mieszkaniami zajmowali się sąsiedzi i presja społeczna. Sąsiedzi bez zinstytucjonalizowanego wsparcia są już wystarczającym utrudnieniem dla młodych „niemoralnych” ludzi a to co, może się teraz rozpętać poważnie ograniczy wolność młodych ludzi. 

Premier próbujący wytłumaczyć się z pomysłu nalotów na mieszkania, po angielsku: https://www.youtube.com/watch?v=2_d7d8DHMa4






[1] Internal veiling